Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   frasyniuk ty komunistyczna szmato

frasyniuk ty komunistyczna szmato

Data: 2014-12-13 22:31:58
Autor: Mark Woydak
frasyniuk ty komunistyczna szmato


Frasyniuk i sprzedana Solidarność - DLACZEGO FRASYNIUK BRONI SB-eków?

W mutacji wrocławskiej „Gazety Wyborczej” w dniu w dniu 28 lipca 2006 roku,
Frasyniuk występuje, nie po raz pierwszy z resztą, w obronie byłych
funkcjonariuszy SB, przeciwko lustracji, rozliczeniu przeszłości i
ujawnianiu winnych represji przeciw społeczeństwu . Głosił też wielokrotnie
publicznie, że nie interesuje go jego teczka w archiwum IPN, ani kto na
niego donosił. Można się więc domyślać powodów takiej postawy. Na pewno
wie, że nie otrzyma statutu pokrzywdzonego, pamiętając jakie trudności miał
w wymuszaniu tego dokumentu od IPN Lech Wałęsa. Frasyniuk wszystko kim był
i jest zawdzięcza wyłącznie SB, a personalnie gen. Czesławowi Kiszczakowi.
Były wiceprzewodniczący Krajowej Komisji „Solidarności” i przewodniczący
Regionu „S” w Olsztynie, Mirosław M. Krupiński w książce „Zaułki zbrodni”
stwierdza expressis verbis, że Frasyniuk był dobrowolnie prowadzony przez
SB, przygotowywany do rozmów w Magdalence, przy „okrągłym stole” i na szefa
„S” na Dolnym Śląsku.

FRASYNIUK W SŁUŻBIE GEN. KISZCZAKA

W emigracyjnym wydawnictwie w Kanadzie ukazały się relacje z okresu stanu
wojennego internowanego wiceprzewodniczącego Komisji Krajowej NSZZ
„Solidarność” Mirosława M. Krupińskiego, działającego obecnie bardzo
aktywnie w Australii. Autor w latach 1982/1983 przebywał wraz w
Frasyniukiem w więzieniu w Łęczycy. Twierdzi on, że Frasyniuk agitował
wówczas za współpracą ze Służbami Bezpieczeństwa, kierowanymi przez gen.
Kiszczaka. Służby te usilnie zabiegały wówczas o pozyskiwanie wśród
bardziej znaczących internowanych, potencjalnych uczestników do rozmów w
Magdalence i przy „Okrągłym Stole”.

Krupiński wyjaśnia dlaczego nie od razu ujawnił pewnych faktów dotyczących
działalności Frasyniuka:

(…) w czasie kiedy interesy „Solidarności „ jako całości były dla mnie
pierwszoplanowe, tego aspektu „solidarności więziennej” nie poruszałem, aby
obrazu „S” nie psuć. Teraz w roku 2001, zaczynają docierać do mnie,
układające się w całość dalsze fragmenty politycznej prostytucji, których
dalej maskować powodów nie mam. (…) I dalej pisze o swoich podejrzeniach
wobec agenturalnej roli Frasyniuka:

„Gdzieś na przełomie lat 82/83 przywieziono do Łęczycy Władysława
Frasyniuka (…) znalazłem się sam na sam z Frasyniukiem w małej celi z
czteroma pryczami. Władek miał dziwnie wiele do powiedzenia. (…)o strategii
dojścia do władzy i o władzy tej przyszłym składzie. A ów referowany skład
był z grubsza, taki jak to dziś bym określił pomagdalenkowy - czyli
Frasyniuka idole, Frasyniuk i ci, co z nimi trzymać będą. ( …) Do tej pory
nie jestem pewien co było powodem tej wylewności. (…) Może inspiracja
Kiszczaka & Co, którzy mogli uważać mnie za kandydata przyszłego
magdalenkowca. Może wreszcie frasyniukowe mniemanie , że nikt okazji
przyłączenia się do przyszłej władzy się nie oprze i będzie o jej względy
czynem i lojalnością zabiegał. Najbardziej dziś prawdopodobna wydaje mi się
mieszanina wszystkich trzech powodów – bo przecież ktoś musiał nam to tet
a’ tet w pół pustej celi zorganizować , a mój „wykładowca teorii dorwania
się do przyszłej władzy” mówił otwarcie, jak do swojego. A Ja go
nieszczęsny zbyłem jak głupiego dzieciaka i wyśmiałem ( nie próbując nawet
uwagi na spodziewany podsłuch i Frasyniuka własne walory intelektualne ,
polemizować) wywołując najpierw zdziwienie i konsternacje , następnie
wyraźna wrogość. Musiał jakiś plan w stosunku do mnie się w tedy rypnąć.
…Czyj? Frasyniuk wie, że wszystko kim był, kim jest i co osiągnął w życiu
zawdzięcza SB i dlatego trudno się dziwić, że okazuje wdzięczność swym
dobroczyńcom. Nie chodzi o to by zmienił swój pogląd, ale by społeczeństwo
wiedziało o przyczynach tej proesbeckiej sympatii. Leszek Skonka - Wrocław

Mirosław M. Krupiński, Zaułki zbrodni, Ottawa, 2005, s. 91-96, książka jest
w Bibliotekach: Ossolineum i Uniwersyteckiej we Wrocławiu Autor mieszka
obecnie w Australii i jest b, aktywnym i twórczym działaczem emigracyjnym

FRASYNIUK MA PRETENSJE DO LUDZI, ŻE NIE BYLI AGENTAMI SB.

Po zakończeniu strajków sierpniowych w 1980 roku, opanowaniu kierownictwa
„Solidarności” przez KOR i związanych z nimi różnych grup gangsterskich
oraz agentów SB, zerwano warunki Umowy Gdańskiej rozpoczynając jednocześnie
walkę o zdobycie władzy w Państwie. Dlatego wyeliminowano ze Związku
działaczy o postawach prozwiązkowych, którzy dążyli do realizacji warunków
Umowy Gdańskiej na podstawie uzgodnionych ze Strona Rządową 21 postulatów.
By pozbyć się działaczy o postawach związkowych, bezpodstawnie, bez
jakichkolwiek dowodów, publicznie pomawiano ich o rzekomą współpracę z SB.
Czynili to zwłaszcza ludzie z kierownictwa „Solidarności” faktycznie
związanych z SB lub wręcz agenci SB zainstalowani w Solidarności przez te
służby. Nie przedstawiano osobom inkryminowanym żadnych dowodów, bo ich po
prostu nie było. Wystarczyło, że sugestie wysuwali ludzie z kręgów
kierownictwa Solidarności, by zniszczyć niewygodnego przeciwnika.
Pokrzywdzeni tymi oskarżeniami byli bezsilnie. Nie pozwolono im się bronić,
a nawet, gdyby dopuszczono ich do głosu, to i tak dano by wiarę „świętej”
„Solidarności”. Zabieganie o uzyskanie „zaświadczenia” z SB byłoby
traktowane jako potwierdzenie oskarżenia i ośmieszało skrzywdzonego.
Dlatego wykazanie bezpodstawności oskarżeń przez wydawanie przez IPN
zaświadczeń o pokrzywdzeniu wywołało wściekłość u tych, którzy na 25 lat
odsunęli niewinnych ludzi od aktywnego życia publicznego, od pracy
zawodowej, możliwości awansu, Jak się dziś okazało oskarżyciele byli
inspirowani i powiązani agenturalnie ze Służbą Bezpieczeństwa.

L.Skonka

DLACZEGO FRASYNIUK BOI SIĘ LUSTRACJI ?

Jest kilka bardzo istotnych powodów skłaniających Frasyniuka do
występowania przeciw lustracji i ujawnianiu zawartości teczek. Dlatego nie
stara się sam w IPN o świadectwo pokrzywdzonego, bo chyba by go nie
otrzymał. Oficjalnie twierdzi, że nie interesuje go, kto na niego donosił i
co SB o nim pisała. W rzeczywistości boi się, że społeczeństwo dowie się o
jego prawdziwej roli w "Solidarności", a także przy okazji o takich jej
filarów i przywódców Unii Wolności, jak Tadeusz Mazowiecki,Bronisław
Geremek, Karol Modzelewski, Barbara Labuda, Józef Pinior, Marcin Święcicki,
Leszek Balcerowicz i o setkach im podobnych. Społeczeństwo może się
dowiedzieć, dlaczego, z czyjej inicjatywy niektórzy działacze
"Solidarności" i Unii Wolności zostawali po 1989 roku wojewodami,
prezydentami miast, posłami, ministrami? Skąd Frasyniuk, skromny
związkowiec miał miliony na założenie własnej drogiej firmy transportowej o
zasięgu międzynarodowym ? Czy i jakie zlecenia wykonywał dla SB, dla KOR-u,
Sorosa i jakie czerpał z tego korzyści? Frasyniuk to szmatława postać.
Poznałem go w czasie sierpniowego strajku i sam go na początku lansowałem
powierzając mu funkcję rzecznika prasowego Międzyzakładowego Komitetu
Strajkowego (byłem członkiem Prezydium Komitetu Strajkowego odpowiedzialnym
za sprawy organizacyjne strajku). Po zakończeniu strajku zaproponowałem go
do pierwszego składu Zarządu MKZ – (Międzyzakładowego Komitetu
Założycielskiego) NSZZ). Jednakże już po kilku dniach pokumał się on z
ludźmi KOR-u. Skaperował go do walki przeciw działaczom o związkowych
postawach, Karol Modzelewski. Z polecenia i przy pomocy KOR-u, wyeliminował
związkowego działacza – pierwszego przewodniczącego MKS i MKZ Jerzego
Piórkowskiego. Następnie usuwał wszystkich działaczy, którzy przejawiali
gotowość realizowania Umowy Gdańskiej, sprzeciwiali się upolitycznieniu
ruchu pracowniczego i przekształcaniu go w partię polityczną dla zdobycia
władzy w państwie. Jaki to był związkowiec świadczy jego obecny stosunek do
własnych pracowników, którym zabronił tworzenia związków w jego
przedsiębiorstwie. A w ogóle ten były pseudo "związkowiec" wypiął się na
tych, dzięki, którym swego czasu tak się wzbogacił i politycznie awansował.

SYMPTOMY FASZYSTOWSKICH I ESBECKICH METOD LANSOWANYCH PRZEZ FRASYNIUKA W
DOLNOŚLĄSKIEJ SOLIDARNOŚCI

(artykuł napisany w kwietniu 1988 roku !!!)

Przedstawiony poniżej artykuł nie mógł się ukazać w ówczesnej oficjalnej
prasie, bo trwały już rozmowy W Magdalence na temat podziału władzy między
ekipą rządzącą, a kierownictwem „Solidarności" oraz tzw. "doradcami. Nawet
komunistyczny miesięcznik "Zdanie" odmawiał opublikowania go, by nie
drażnić kacyków z "Solidarności".

Od pewnego czasu moi znajomi, koledzy, przyjaciele przekonywali mnie, że
moje uprzedzenia, zastrzeżenia, krytyczne sądy na temat ruchu zwanego
„Solidarność" są krzywdzące i bezpodstawne. Ruch ten, ich zdaniem składa
się już dziś z innych rzekomo ludzi, patrzących zupełnie, inaczej na
niedawną przeszłość, na swoje błędy i wypaczenia i dlatego, ich zdaniem, i
ja powinienem zrewidować swoje opinie i sądy na ten ruch. Niestety, nie
umiano mnie przekonać. Nie posługiwano się, bowiem żadnymi racjonalnymi
argumentami, lecz jedynie słowami nie mającymi żadnego pokrycia w
codziennej rzeczywistości.

Przeciwnie. Wciąż spotykałem się z arogancją, zarozumiałością, wyniosłością
ludzi, którzy dla zaspokojenia swoich osobistych chorobliwych ambicji
narażali "Solidarność", i w końcu doprowadzili do jej zagłady. Nigdy nie
usłyszałem w ciągu minionych 7 lat ani jednej szczerej, rzetelnej
samooceny, samokrytyki. Nie znam też żadnej próby naprawy popełnionych
błędów, chęci naprawienia wyrządzonych krzywd, szczerej skruchy i gotowości
do publicznej ekspiacji.

Przeciwnie, ludzie, którzy walnie przyczynili się do przekształcenia
związku zawodowego w partię polityczną, pchnęli ten ruch do walki o władzę,
oszukali świat pracy; nadal utrzymują - wbrew faktom - że winę za to, co
się stało 13 grudnia 1981 roku, ponoszą wszyscy w kraju i za granicą, tylko
nie oni.

To, że moja ocena i opinia o kierownictwie "Solidarności" jest słuszna
świadczą fakty. A oto one.

W kwietniu br. (1988r. ) koło politologów wrocławskich studentów zwróciło
się do mnie o przeprowadzenie prelekcji na temat powstania na Dolnym Śląsku
NSZZ "Solidarność", zwłaszcza mojego udziału w tym procesie oraz przyczyn
usuwania z kierownictwa tego ruchu wielu czołowych działaczy opozycji
demokratycznej, w tym także założycieli Wolnych Związków Zawodowych, przed
sierpniowymi strajkami we Wrocławiu. Organizatorzy prelekcji wiedzieli, że
nie jestem ani sympatykiem, ani też faworytem władzy. Twierdzili, że chcą
poznać opinie, sądy i fakty przedstawiane przez ludzi, którzy znają
wydarzenia ostatnich burzliwych lat z autopsji. Byli nie tylko ich
uczestnikami, lecz także aktywnymi ich twórcami.

Te argumenty przekonały mnie. Tym bardziej, że czynniki oficjalne unikają
podejmowania tej problematyki pozostawiając ją wyłącznie w gestii
"Koro-Solidarności”. Zgodnie, więc z umową pojawiłem się w Klubie Asystenta
„Sezam", by przeprowadzić prelekcję. I tu właśnie zaczynają się wydarzenia
wręcz niepojęte. Opiszę je dość dokładnie, gdyż chcę przekonać ślepych i
fanatycznych wyznawców idei „Koro-Solidarności”, że „ludzie kierujący dziś
resztkami tego ruchu nie zmienili swej pogardliwej postawy wobec
demokracji, tolerancji, pluralizmu. Te ważne, a nawet święte dla Polaków
wartości, dla nich są tylko bałamutnymi hasłami propagandowymi. Otóż w
klubie pojawiło się kilku ludzi, którzy przedstawili się organizatorom
spotkania jako wysłannicy Frasyniuka. Jeden z nich - Paweł Kocięba domagał
się w imieniu Frasyniuka zaniechania prelekcji. Mówił, że Frasyniuk bardzo
się zdenerwował i rozgniewał, gdy się dowiedział o prelekcji dra Skonki na
temat "Solidarności" i polecił nie dopuścić do niej. Argumentował, że
kierownictwo Regionu oceniło i osądziło dra Skonkę w październiku 1980 roku
negatywnie i dlatego nie ma on prawa bez zgody Frasyniuka występować
publicznie z tematami dotyczącymi NSZZ "Solidarność" . Chyba komentować
tego nie trzeba. Oto jakiś facet skompromitowany klęską ruchu, którym
współkierował, a przynajmniej firmował kierowanie, rozkazuje studentom,
kogo mają słuchać, a kogo powinni bojkotować. Nie łatwo w to uwierzyć, lecz
jest to niestety prawda. Ponieważ wysłannikom Frasyniuka, mimo użycia
gróźb, nie udało się zmusić organizatorów do odwołania prelekcji, zażądali
wówczas by najpierw dopuścić do głosu przedstawiciela "Koro-Solodarności",
który w imieniu Frasyniuka oceni prelegenta, wyda o nim opinię i ostrzeże
audytorium by nie dawało wiary temu, co on powie; a wszystko w imię
pluralizmu, demokracji, wolności słowa. Dość miękki i zastraszony
przewodniczący spotkania - student - uległ chyba w pierwszej chwili
żądaniom, ale gdy zagroziłem, że w takim przypadku zrezygnuję z
wystąpienia, wycofał się. Wymogli jednak na nim opóźnienie spotkania, by
porozumieć się z Frasyniukiem i ściągnąć więcej swoich ludzi, którzy
utrudnialiby skutecznie prowadzenie prelekcji. Niezorientowanych może
dziwić, co tak bardzo zdenerwowało kierownictwo "Koro-Solidarności", że
zadało sobie aż tyle trudu, by nie dopuścić do prelekcji? Wszak nie znali
treści mającego odbyć się wystąpienia: sam tytuł brzmiał niewinnie i
łagodnie - "Zawiedzione nadzieje NSZZ "Solidarność". Otóż niepokoił
Frasyniuka sam prelegent. Frasyniuk i jego otoczenie z góry zakładali, że
to co powie referent jest tak groźne, tak niebezpieczne, a przynajmniej tak
niewygodne dla kierownictwa Zarządu Regionu, że trzeba uniemożliwić
wystąpienie za wszelką cenę, a jeśli się to nie uda, to tak skutecznie
przeszkadzać, by prelegent nie mógł zrealizować całego programu. Przede
wszystkim starą korowską metodą próbowano zwekslować temat i dyskusję na
boczne, peryferyjne tory. Toteż już po pierwszych moich grzecznościowych
słowach skierowanych pod adresem studentów i organizatorów prelekcji wstał
przedstawiciel Frasyniuka - Paweł Kocięba i oświadczył, że prowadzący
spotkanie student nie powinien dopuścić mnie do głosu, że miał najpierw
pozwolić jemu mówić, że złamał jakieś wcześniejsze ustalenia i, za to
"zapłaci", że "będzie go to drogo kosztować". (Później dowiedziałem się, że
straszył Frasyniukiem). Wszystko to działo się w kwietniu 1988 roku!!!/. W
czasie trwania prelekcji, co jakiś czas, któryś z nasłanych ludzi usiłował
mi przerwać, krzycząc kłamstwo, bzdura, nieprawda, śmiać się szyderczo itp.
Przewodniczący zebrania - student, był wyraźnie przestraszony i dopiero na
moje żądanie przypomniał awanturującym się wysłannikom Frasyniuka, że to ja
prowadzę prelekcję, a nie oni, że po moim wystąpieniu będą mogli zabrać
głos i ustosunkować się do moich wypowiedzi. Oczywiście, reszta audytorium
siedziała spokojnie, ale ze zdziwieniem i przerażeniem obserwowała praktyki
stosowane przez awanturników usiłujących uniemożliwić prowadzenie
prelekcji. Ponieważ grupa ta, a szczególnie dwaj bliscy współpracownicy
Frasyniuka: Paweł Kocięba i Paweł Kasprzak nadal ordynarnie zakłócali
przebieg spotkania toteż skorygowałem swój poprzedni plan prelekcji kładąc
główny nacisk na brak nawyku w praktyce demokracji, tolerancji, uznania
pluralizmu, wolności słowa w "Solidarności", a jako przykład nie do
podważenia wskazałem właśnie na zachowanie się ludzi nasłanych przez
Frasyniuka. Jednocześnie sięgnąłem do podobnych przykładów z minionych lat,
a zwłaszcza owych wyidealizowanych 16 miesięcy władzy i terroru
"Koro-Solidarności" w Polsce. Ta metoda okazała się dość skuteczna,
przynajmniej na pewien czas. Cytowane przeze mnie przykłady łamania zasad
demokracji, stosowanie bezwzględnej nietolerancji wobec ludzi odmiennie
myślących przez "Solidarność" nie mogły być kwestionowane, ale za to
usiłowano je bagatelizować dowodząc, że są to pojedyncze głosy, jednostkowe
krzywdy i niewiele znaczą wobec wielkości sprawy jaką jest "Solidarność".

Gdy tylko próbowałem przedstawić jakiś niewygodny dowód, jakąś znaczącą
tezę, która nie podobała się tej grupie, albo niepokoiła ją, np., że
przyczyną upadku NSZZ "Solidarność" były chorobliwe ambicje polityczne
działaczy KSS KOR, którzy potraktowali ten ruch instrumentalnie, świadomie
deformując go i przekształcając w organizację polityczną, łamiąc tym samym
punkt 2-gi Umowy Gdańskiej, to wówczas podnosił się wrzask, że to
nieprawda, że to władze nie dotrzymały warunków umowy. Wtedy brałem
dokument i cytowałem ten punkt, który wyraźnie mówi, że nowe związki
zawodowe "nie zamierzają pełnić roli partii politycznej". Po takich
cytatach awanturujący się na pewien czas milkli. Może dlatego, że nie
znali, a może zapomnieli niewygodne punkty Umowy. W każdym razie szybko
uciekali od rozważań i argumentów racjonalnych i przeskakiwali na tematy
pozamerytoryczne np. celowo przekręcając i wyśmiewając moje nazwisko,
poddając w wątpliwości moje wykształcenie, prawdziwość świadectw,
sugerując, że doktorat zrobiłem na uczelni partyjnej i to rangi
Uniwersytetu Marksizmu-Leninizmu itp. Jeden z bojówkarzy Frasyniuka np.
wykrzykiwał w czasie prelekcji, że "Solidarność" wie coś o moim doktoracie,
o mojej wiedzy, studiach, kwalifikacjach. Słowem robiono wszystko, by nie
dopuścić do realizacji prelekcji. Gdy próbowałem np. powołać się na jakąś
moją publikację oficjalną lub poza oficjalnym obiegiem, grupa ta na komendę
wybuchała głośnym śmiechem, wyrażając szydercze uwagi i poddając w
wątpliwość możliwość wyrażania przeze mnie jakiejkolwiek rozsądnej myśli na
piśmie. Także cytowane wypowiedzi innych ludzi, którzy wyrażali krytyczne
uwagi o korowskiej "Solidarności" traktowane były podobnie lekceważąco i
szyderczo. Ba, nawet wypowiedzi krytyczne czołowego działacza KOR-u z
Gdańska - Bogdana Borusiewicza próbowano także zagłuszyć. Otóż zacytowałem
jego wypowiedź zawartą w książce Mariana Muskata i Mariusza Wilka, pt.
"Konspira", wydanej w Paryżu w 1984 roku. M.in. mówi on tam: "Zacząłem
dostrzegać, jak zmieniają się ludzie, którzy kiedyś byli przyjaciółmi, jak
uderzają im do głowy ambicje, stanowiska, jak ze skromnych, uczynnych
kolegów wyrastają bossowie niszczący swoich oponentów. Raptem uświadomiłem
sobie, że sukces wcale nie musi zmieniać człowieka na lepsze, że sukces
społeczny, narodowy tego ruchu przestaje być moim sukcesem..." I dalej -
"Ruch obrastał wszystkimi negatywnymi cechami systemu: nietolerancją dla
inaczej myślących i czyniących, tłumienie krytyki..." A w innym miejscu -
"Nie wyobrażam sobie sytuacji, żeby na wyborach do władz "Solidarności"
wstał facet i powiedział - jestem niewierzący... Nie było człowieka, który
by powiedział: nie złożę tej przysięgi, bo jestem po prostu niewierzący,
chcecie to mnie wybierzcie, nie to nie". Ten przydługi cytat przyjęty był
wręcz wrogo przez ludzi Frasyniuka, ale nie umiano podjąć z nim
merytorycznej dyskusji. Także cytowane listy działaczy "Solidarności" do
kierownictwa Regionu Dolnego Śląska wyszydzano i lekceważono.

Celowo przytoczyłem te fakty i tak szczegółowo je przedstawiłem, by oddać
atmosferę spotkania jaką wytworzyła niewielka, lecz bardzo agresywna i
hałaśliwa grupa awanturników politycznych z Dolnośląskiej "Solidarności",
która w innych okolicznościach posługiwała się obłudnie hasłami pluralizmu,
demokracji, wolności słowa itp. Warto też zaznaczyć, że ludzie ci do tej
pory nie przychodzili na tego rodzaju spotkania. Chcę dzięki ukazanej
sytuacji przekonać tych wszystkich, którzy mają jeszcze jakieś resztki
złudzeń wobec korowskiej "Solidarności, że powinni się ich jak najszybciej
wyzbyć. Chciałem więc przedstawić oblicze moralne i polityczne tej grupy,
jej faktyczny stosunek do wielu haseł jakimi tak chętnie się na co dzień
posługuje. Jeśli teraz, gdy jeszcze nie sprawują totalnej władzy nad
społeczeństwem zachowują się tak arogancko, ordynarnie, apodyktycznie, to,
jak wyglądałby ich rządy, gdyby rzeczywiście władali krajem? Nie trudno
sobie to wyobrazić. Jeśli teraz pan Frasyniuk zakazuje studentom słuchania
prelekcji niemiłych mu ludzi, nakazuje milczenie ludziom niewygodnym,
stosuje cenzurę wobec nieprawomyślnych, to jak będzie się zachowywał gdy
rzeczywiście będzie dysponował aparatem wykonawczym państwa: władzami
bezpieczeństwa, sądami, prokuraturą, wojskiem, więziennictwem, prasą,
cenzurą itp? I rzecz znamienna, po zakończeniu prelekcji, przeszkadzający w
czasie jej trwania metodami wręcz łobuzerskimi, nie mieli nic do
powiedzenia. Nie podjęli żadnej merytorycznej dyskusji z przedstawionymi
przeze mnie tezami, sądami, opiniami. Na moje pytanie dlaczego wobec tego
tak rwali się do głosu w czasie trwania prelekcji - Paweł Kocięba szczerze
przyznał, że chodziło po prostu o zakłócenie prelekcji, bo ja jestem
"zdrajcą". Owa zdrada polegać ma na tym, że krytykuję KOR i "Solidarność",
które chcą dla Polski dobrze i w ten sposób wspomagam reżim. Tak, tak, to
nie pomyłka. Człowiek Frasyniuka stwierdził publicznie, że każdy kto nie
zgadza się z "Solidarnością", z wolą i opinią jej kierownictwa - jest z d r
a j c ą.

By odrzucić ewentualne tłumaczenie, usprawiedliwienie, że był to tylko
jakiś prywatny wyskok nadgorliwców pragnących podlizać się Frasyniukowi,
chcę zauważyć, że na spotkaniu tym był także Stanisław Huskowski - b.
rzecznik prasowy Regionu, który powtórzył stawiane mi od lat zarzuty przez
korowskie kierownictwo "Solidarności". Zarzuty te zawiera także książka
/chyba jego autorstwa lub współautorstwa/ "Solidarność na Dolnym Śląsku".
(1) Występujący pod pseudonimem Stanisław Stefański autor książki zarzuca
mi m.in., że byłem przeciwnikiem upolitycznienia nowych związków, pisząc:
"Po przekształceniu się MKS w MKZ /.../ Skonka wziął w swoje ręce szkolenie
przyszłych działaczy związkowych. On to inaugurował pierwsze spotkanie tego
typu 4.09., kiedy nie tylko budynek, ale i plac przed budynkiem okupowany
był przez delegatów zakładów, a samo spotkanie odbywać się musiało w kilku
turach. On opracował program pierwszych szkoleń podczas których miano
analizować treść Porozumienia Gdańskiego, zapoznać się z międzynarodowymi i
krajowymi aktami prawnymi gwarantującymi wolność i niezależność związków
zawodowych, przedyskutować założenia programowe nowych związków, zastanowić
się nad ich strukturą i wreszcie uczyć się zasad skutecznego działania
przez pokazywanie typowych błędów popełnianych przez niedoświadczonego
działacza społecznego. Nie ulega więc wątpliwości, że sporo tych
pożytecznych skądinąd informacji przekazywał swoim słuchaczom. Nieszczęście
polegało na tym, że nikt z prezydium wykładów tych nie kontrolował. Skonka
zaś nie poprzestał jedynie na realizowaniu opracowanego przez siebie
programu. Niepokoju nie wzbudzały jeszcze zgłaszane przez niego propozycje
organizacyjnych rozwiązań, jak choćby pomysł tworzenia wspólnych rad
zakładowych z liczbą członków proporcjonalną do liczby członków
poszczególnych związków./.../ Zaniepokojenie wzbudzać natomiast powinny
próby formułowania diagnoz o charakterze politycznym w odniesieniu do ruchu
związkowego, które zaczęły zajmować wykładowcy znacznie więcej czasu,
aniżeli sprawy organizacyjno-związkowe. Skonka, jak relacjonował
dziennikarz "Słowa Polskiego", czuł się powołany do składania deklaracji,
że związki w żadnym przypadku nie są siłą o charakterze politycznym . Nie
byłoby w tym nic odkrywczego, gdyby nie dalszy ciąg tego wywodu. Wykładowca
twierdził bowiem, że były próby, i być może będą jeszcze w przyszłości -
przekształcenia NSZZ w nową siłę o charakterze głównie politycznym. Jest
wspólną sprawą robotników - brzmiała konkluzja - dać odpór tym
nieodpowiedzialnym i na szczęście nielicznym tendencjom.

Skonka nie operował, tak jak dziennikarz "Słowa" aluzjami. Przekonywał
swych słuchaczy, że jedynym wewnętrznym zagrożeniem dla związku są ludzie
nasłani doń przez KOR. Nie oszczędzał też władzy, a zwłaszcza tych jej
reprezentantów, którzy przeciwni są zaspokajaniu słusznych robotniczych
postulatów"./.../ Personalnie swój atak Skonka skoncentrował na dziale
informacyjno-wydawniczym oraz Modzelewskim, którego wejściu do MKZ od
początku się sprzeciwiał"./podr. Red)”. Celowo przytoczyłem tak obszerny
cytat z książki opracowanej z pozycji korowskiej "Solidarności", by
Czytelnik mógł sam osądzić, jak wątpliwe stawiano mi zarzuty obrzucając
mnie zarazem błotem, pomawiając publicznie o współpracę z SB i władzami
PZPR. A przecież ja tylko tłumaczyłem nowym działaczom związkowym, że jeśli
odrzuca się kuratelę polityczną PZPR nad związkami zawodowymi, to nie można
wprowadzać innej siły politycznej na jej miejsce. Jeśli ruch związkowy ma
być wolny, niezależny od PZPR, to nie można go uzależniać od polityków z
KSS "KOR" i różnych pseudoreligijnych i klerykalnych sił.

Wreszcie nieuczciwe i poniżej pasa było uderzenie i przypisywanie mi
współpracy z SB, PZPR i władzami. Gdyby to była choć w drobnej części
prawda, to musiałbym mieć jakąś korzyść np. stanowisko zgodne z
kwalifikacjami lub w ogóle jakąś pracę, jakieś przywileje, talony i inne
wyróżnienia jakimi obdarowuje się osoby miłe władzy. Toteż po zakończeniu
prelekcji, nawet życzliwi dotychczas "Solidarności" uczestnicy spotkania
opuszczali salę z niesmakiem i z zażenowaniem. Nie spodziewali się bowiem,
by ludzie szermujący nieustannie hasłami demokratycznymi, pluralizmem,
wolnością słowa, przekonań, poglądów, opinii, sądów w praktyce brutalnie
zwalczali te wartości, gdy stają się one im niewygodne.

Zetknęli się bowiem z klasycznym przykładem, gdy nawyki zamordyzmu i
nietolerancji stają się silniejsze od propagandowych haseł. Był to przykład
wielce pouczający, nie tylko dla studentów, ale także dla tych wszystkich,
którzy mieli jeszcze resztki złudzeń i nadziei związanych z byłą korowską
"Solidarnością".

Myślę, że gdyby doszło obecnie do manifestacji niezadowolenia na tle
warunków socjalnych, społecznych lub politycznych, to z pewnością nie
będzie w nich przewodzić "Koro-Solidarność".

Społeczeństwo nie poprze akcji, którymi mieliby kierować ludzie tak
skompromitowani, tak mierni moralnie, mający tak spaczone pojęcie o
demokracji i innych wartościach społecznych.

Słowem społeczeństwo, nawet niechętne ekipie rządzącej, nie zaufa po raz
drugi tym, którzy je tak zawiedli i haniebnie oszukali.

Wrocław, kwiecień 1988 r.”

P.S. Niestety w rok później społeczeństwo zaufało i płaci za to do dziś.
/Autor/

(1) Autorem książki był Włodzimierz Suleja, działacz partyjny, obecnie
dyrektor Oddziału IPN we Wrocławiu

LIST DZIAŁACZKI –

Magdaleny Żaboklickiej z Wrocławia

Do Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ „Solidarność” we
Wrocławiu

„ Na początku wyjaśniam; to, co napiszę dotyczyć będzie zebrania, które
odbyło się w piątek (17.10.1980), W auli Politechniki (Wrocławskiej,
przyp., LS.), A raczej spraw tam poruszanych. Właściwie powinnam zabrać
głos na zebraniu, tak nakazywało mi moje sumienie. Jeżeli tego nie zrobiłam
to, dlatego, że należę do osób nieśmiałych, nie umiem przemawiać
publicznie, a ponadto zanim wypowiem swoje zdanie, muszę sobie rzecz
najpierw przemyśleć. A więc przemyślałam, ale niesmak i przygnębienie,
jakie napełniły mnie niektóre fragmenty zebrania, niektóre wypowiedzi, a
może jeszcze bardziej reakcja sali na te wypowiedzi nie opuściło mnie
dotąd. Wybaczcie, że piszę o swoich osobistych odczuciach. Cóż mogą one
obchodzić Was. Którzy macie tyle i tak doniosłych obowiązków na swoich
barkach? A jednak wysłuchajcie, bo to jest głos z dołu”, i to głos – wierzę
w to, na pewno nie odosobniony, wyrażający odczucie jakiejś części aktywu
związkowego. Chodzi mi tu o sprawę dr Skonki, ale nie o niego ”jako
takiego”, lecz o to, co się wokół tej osoby dzieje, i jak się dzieje.
Właśnie jak się dzieje. Z dr Skonką zetknęłam się po raz pierwszy na
szkoleniach prowadzonych w pierwszej połowie września (1980 r.) w budynku
przy placu Czerwonym, gdy w dusznej, przepełnionej sali po kilka godzin
dziennie wykładał takim jak ja „świeżo upieczonym” aktywistom związkowym
„abecadło związkowe”. Jego widoczne dla wszystkich zaangażowanie i jego
trud budziły uznanie słuchaczy. Wybaczcie mi, że pozwolę sobie znów na
osobiste wynurzenia: wstępowałam w tym okresie czasu często do Waszej
siedziby, nawet już nie koniecznie po komunikaty, czy konkretne informacje,
ale czasem tylko z zewnętrznej potrzeby, jak do miejsca – wybaczcie patos,
z którego bije źródło Odnowy. W tym, że taki kult czułam do tego miejsca
była niemałą zasługą właśnie dr Skonki. Potem były jakieś, niezbyt jasne
dla „szerokiego aktywu” oświadczenia, bodaj, że w Komunikacie nr 4 i jakieś
jeszcze mniej jasne!!) Pogłoski, z których wynikało, że drogi dr Skonki i
Prezydium MKZ rozeszły się.. Trochę dziwiliśmy się (mówię o paru osobach,
które również bywały na wykładach i z którymi zdarzało mi się na ten temat
rozmawiać, ale nawet nie tak bardzo, bo przecież taki to już teraz burzliwy
czas, że ciągle i chyba wszędzie ścierają się poglądy, opinie, przekonania,
wybuchają spory i sprzeczki. Potem było zebranie w dniu 3 października, na
którym wasze Prezydium przedstawiło się delegatom z zakładów pracy, i na
którym omówiono działalność MKZ. Mówiono także o prowadzonym przez MKZ
szkoleniu. Wymieniono jako pioniera p. Skowrońskiego( przepraszam, jeśli
pomyliłam nazwisko), a o Skonce nic. Jakby nigdy nie istniał. Byłam niemile
zaskoczona, naturalnie nie tylko ja jedna. Sądziłam, bowiem, że niezależnie
od tego, czy Skonka się „odłamał”, czy nie, należało przecież wspomnieć o
nim), O wkładzie jego pracy, zwłaszcza, że wkład ten był przecież niemały.
Ale jeszcze i to przemilczenie można by uznać za gafę, niemiłą, ale
wybaczalną, w tym gorącym okresie. Jednak to, czego widownią stała się aula
Politechniki, gafą już nazwać się nie da. To było gorszące i zasmucające
widowisko. Już sposób, w jaki niszczył, ( bo chyba tylko tak można to
określić) Skonkę p. mecenas Kaszubski, nie był piękny, ale cóż p. Kaszubski
jest prawnikiem, a oni - wiadomo – przywykli z człowieka, o którym mówią
robić anioła lub diabła, w zależności od tego, czy bronią, czy też
oskarżają; to już takie ich „ skrzywienie zawodowe”. (1)

Trudno, bardzo trudno uwierzyć nam, którzyśmy słuchali wykładów dr Skonki,
aby był on agentem, jak to nader wyraźnie insynuował w swoim krasomówczym
wystąpieniu mec. Kaszubski.

Oczywiście Skonka mógł nie mieć racji i pewnie jej rzeczywiście nie miał
twierdząc, że powinny powstać związki regionalne, a nie jeden ogólnopolski.
Ale przecież taki sam pogląd wyznawali podobno - jak to nas chyba właśnie
p. Kaszubski uświadamiał na poprzednim zebraniu – głosili przedstawiciele
gdańskiego MKZ, a mimo to nikt nie poddawał w wątpliwość ich intencji).
Uważam, że wystarczyło w swoim czasie oświadczyć, – bo jednak ludziom się
jakaś informacja należała-, że pan Skonka nie jest już członkiem Prezydium,
ponieważ obstawał przy swoich poglądach na niektóre kwestie ruchu
związkowego, wbrew zdaniu większości Prezydium MKZ, wobec czego obecnie w
tym, co głosi nie reprezentuje już MKZ-etu, a jedynie siebie samego. I to
byłoby w porządku. Mniejsza jednak o wypowiedź p. Kaszubskiego, bo to, co
było dalej było znacznie gorsze. Wystąpił ten młody człowiek, nazwiskiem
chyba Jabłoński (Zenon, przyp. LS) i zaczął dość nerwowo, ale przecież nie
obraźliwie, wygłaszać zarzuty pod adresem Prezydium. (2) Z sali zaczęły się
gwizdy i protesty. I wtedy, prowadzący zebranie, zamiast uciszyć salę,
kazał mu zejść z mównicy.

Nie należało tego robić. I to kimkolwiek mówca by był i cokolwiek chciałby
powiedzieć. To się niestety nazywa tłumienie krytyki, a tego Wam,
szermierzom demokracji pod żadnym pozorem robić nie wolno. W naszym Związku
przecież ma być lepiej, szczerzej, sprawiedliwiej niż w tych starych
instytucjach, przeciwko, którym występujemy. To prawda, że teraz jest czas
walki i bardzo ważna jest jedność, ale przecież najważniejsza jest
Demokracja. Bo to o nią walczymy. A nie można o nią walczyć gwałcąc jej
zasady. Nie mówmy sobie, że to tylko teraz, na razie tak musimy. Jeżeli tak
zaczniemy, to później będziemy te metody stosować i zawsze znajdziemy na
nie jakieś usprawiedliwienie.

Najbardziej przerażające i odrażające było wystąpienie ostatniego mówcy (
tego z Kontroli Dochodów Państwa, nazwiska nie zanotowałam). Typowy demagog
w najgorszym tego słowa znaczeniu. Miotał się i rzucał obelgami, a ludzie
na sali pobudzeni w swoich najniższych (zdajmy sobie z tego sprawę)
instynktach, żywiołowo klaskali, zaś Prezydium... Słuchało i akceptowało.

A ja słuchałam i przypominały mi się różne wstrząsające sceny z literatury
i filmów, np. nazistowskie wiece, gdy Hitler dochodził do władzy; albo
obrazek, jak rozjuszony tłum kamieniuje kobietę, dobrze nie wiedząc, za co,
to znów, gdy linczują Murzyna i jeszcze inne tym podobne.

Powtarzam nie chodzi mi o Skonkę i jego zwolenników, choć oczywiście nie
jest dobrze, jeśli ich krzywdzicie, ale nie to jest najważniejsze.
Ważniejsze jest to, że historyczny wir wydarzeń wyniósł Was na piedestał.
Przypadła Wam ważna i zaszczytna rola. Ku wam wracają się teraz z nadzieją
oczy i serca społeczeństwa. Nie zapominajcie, więc co sobą reprezentujecie
i jaką stratę poniesie idea, której służycie, jeżeli nie będziecie umieli
godnie jej służyć. Powiesiliście na sali, w której odbywało się zebranie
Krzyż. Inna sprawa, czy to stosowna okazja, aby Go wieszać, ale jeżeli już
powiesiliście to pamiętajcie, co on symbolizuje. Strzeżcie się, aby w imię
Krzyża nie zapalać stosów dla czarownic. Jest to, bowiem największa
krzywda, jaką człowiek może wyrządzić Bogu.

Maria Magdalena, Żaboklicka, Wrocław ( podkreślenia red.) (3)

Jak się okazało ostrzeżenie miało proroczy charakter? Istotnie
„Solidarność” zapaliła stosy dla nieprawomyślnych Polaków i płoną one nadal
pod tym samym szyldem.

1. Tadeusz Kaszubski, adwokat, okazało się obecnie, że był agentem SB,
nasłanym przez te służby.

2. Zenon Jabłoński, przewodniczący Zarządu „Solidarności” w Urzędzie
Pocztowym Nr 2 we Wrocławiu, usunięty z funkcji przewodniczącego po tym
wystąpieniu na polecenie Zarządu regionu NSZZ „S” Dolny Śląsk

3. Magdalena Żaboklicka, przewodnicząca „Solidarności” w “Domarze” ( 3 tys.
zatrudnionych); zrzekła się tej funkcji po tym wiecu.

Data: 2014-12-15 05:55:05
Autor: stevep
frasyniuk ty komunistyczna szmato
W dniu .12.2014 o 05:31 Mark Woydak <mark.woydak@forest.de> pisze:



Kaczyński sprzedał Solidarność - DLACZEGO TERAZ BRONI SB-eków?

Do budy parszywy kundlu.

--
stevep
-- -- -
Używam klienta poczty Opera Mail: http://www.opera.com/mail/

frasyniuk ty komunistyczna szmato

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona