Data: 2011-07-23 22:27:30 | |
Autor: cytryna | |
SLDowskie i POwskie przekręty. | |
Partia, czyli SLD, była dla Dominika Gotyńskiego wszystkim. Nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego zgodził się założyć firmę, wystawiać SLD puste faktury, a potem oddawać te pieniądze szefowi krakowskiego Sojuszu Bohaterowie tego tekstu to trzej byli przyjaciele z SLD. Pierwszy - Dominik Gotyński - to on publicznie przyznał, że przez jego firmę - słup przepływały partyjne pieniądze. Małopolskie SLD spiera się dziś o lewe faktury. Drugi - Tomasz Bugański - potwierdził część zarzutów Trzeci - Grzegorz Gondek, szef krakowskiego Sojuszu, któremu dwóch pierwszych zarzuca finansowe oszustwa i zakup z partyjnych pieniędzy luksusowych przedmiotów, m.in. jednokaratowego, brylantowego kolczyka. Afera wybuchła, gdy po latach partyjnej symbiozy trzech kumpli się pokłóciło. Wówczas Gotyński zdecydował się mówić. W obecności prawie 50 oniemiałych członków małopolskiej rady SLD odczytał oświadczenie, w którym wyliczył przypadki wyprowadzania partyjnych pieniędzy - ok. 40 tys. zł. Zapewniał, że może pokazać wyciągi z konta bankowego. Mówił, że wystawiał lewe faktury za prace, których nigdy nie wykonywał. Większość pieniędzy miał oddawać swojemu ówczesnemu przyjacielowi, szefowi krakowskiego SLD Gondkowi. Gotyński, czyli dziecko partii Największą sumę Gotyński otrzymał na remont siedziby SLD - pieniądze z partyjnej kasy wpłynęły w 2009 r. na konto jego firmy Atlantis. - Moja firma nigdy nie zajmowała się kwestiami budowlanymi. Pieniądze w całości oddałem. Oczywiście remont w jakiejś części został wykonany, ale za kwoty dużo niższe niż te, które przechodziły przez moje konto - tłumaczył Gotyński. Przytoczył też kilka innych przykładów pustych faktur, po czym zadbał o efektowne zakończenie. - Jako ciekawostkę powiem państwu, że kolczyk, który przewodniczący Gondek często ubiera, również został sfinansowany ze środków partyjnych - oświadczył. Tu wkroczył drugi z kumpli - Bugański. Potwierdził, że wraz z Gotyńskim podpisali lewe umowy na pomoc w kampanii Grzegorza Napieralskiego (na 2,5 tys. i 3,4 tys. zł), choć wcale przy niej nie pomagali. Według nich pieniędzmi z kampanii Gondek zapłacił za kolczyk, który przekazał mu handlujący biżuterią Gotyński. Ponieważ wartość przedmiotu była spora, "rozbił" ją na dwie umowy - jedną z Gotyńskim a drugą - z Bugańskim. Gondek wszystkiemu zaprzeczył. Zarzuty nazwał podłymi kłamstwami i stwierdził, że to rozgrywka wokół budowania list wyborczych. Przeciw Gotyńskiemu wystąpił do prokuratury i do sądu. Tłumaczył, że na remont siedziby ma wszystkie faktury, a brylantowy kolczyk dostał w prezencie od oskarżających go dziś byłych przyjaciół. Po co ludzie idą do partii? Krakowskie SLD od lat przegrywa niemal wszystkie wybory, od pięciu lat nie ma żadnego radnego miejskiego. Mimo to wszyscy bohaterowie "afery kolczykowej" z Sojuszem związani są na dobre i na złe. Nie odchodzą. Wychowali się tu, wrośli. <b>Gotyński</b>(ten, który przyznał, że wystawiał lewe faktury) ma 24 lata. Dość słusznej postury, krótko ostrzyżony, w czarnej skórzanej kurtce. Mówi o sobie "dziecko partii". Przyszedł jako 14-latek. Choć od kilku lat nie ma czasu zrobić matury, jako gimnazjalista był rzecznikiem praw ucznia, jako licealista znalazł się w polskiej delegacji do Euroskoli w Strasburgu [młodzieżowe debaty w Europarlamencie]. SLD traktuje jak rodzinę. Dlatego martwi się, że musiał powiedzieć o oszustwach. Spodziewa się, że teraz będą podważać jego wiarygodność. Ale przez lata był dla wszystkich bardzo wygodny. Długi czas był przybocznym szefa SLD w Krakowie Gondka. - Byliśmy jak bracia. Razem piliśmy wódkę, chodziliśmy do klubów. Imponował mi, miał autorytet w partii. Byłem zaślepiony - cokolwiek robił, uważałem, że słusznie. Nawet jak występował przeciwko ludziom, których lubiłem, uważałem, że tak trzeba. Bo partia była wszystkim - mówi Gotyński. Partia odwzajemniała miłość Gotyńskiego. Gdy przyszło do remontu siedziby, pieniądze przelano właśnie na jego firmę. Gotyński dostawał też pieniądze za pomoc w kampaniach wyborczych, a także za mycie okien w partyjnym biurze. Te okna (Gotyński twierdzi, że nigdy ich nie umył, a faktura była lewa) bardzo wiele osób zdenerwowały. - W kampanii samorządowej na wszystko brakowało pieniędzy. Nawet na znaczki pocztowe. Tymczasem teraz dowiedzieliśmy się, że w tym czasie partia zapłaciła Gotyńskiemu 800 zł za mycie okien. Po co aż tyle? Nie mamy aż tylu okien - denerwuje się jeden z członków małopolskiego zarządu SLD. Nazwiska prosi nie podawać, bo działacze mają szlaban na rozmowy z dziennikarzami. Gotyński nie potrafi dokładnie wytłumaczyć, dlaczego zgodził się założyć firmę, wystawiać puste faktury, a potem oddawać pieniądze. - Wierzyłem wówczas całkowicie Gondkowi - zapewnia. Postanowił wszystko ujawnić, bo jest przekonany, że sprawa wyszłaby wcześniej czy później. Gondek w kabriolecie Właściciel pechowego brylantowego kolczyka Gondek (34 lata), szef SLD w Krakowie, z partią nie rozstaje się do lat. Ekonomista z wykształcenia, całe życie zawodowe związał z Sojuszem. Do SLD (najpierw do młodzieżówki) trafił ze względu na rodzinne tradycje - dziadek Stefan Gondek (weteran ruchu robotniczego i działacz Związku Żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego) polecił go lata temu posłowi Kazimierzowi Chrzanowskiemu, który zarekomendował przyjęcie młodego człowieka do jednego z kół. czasem Grzegorz Gondek został nieformalnym asystentem posła, potem wojewódzkim sekretarzem SLD. Cztery lata temu zdobył przywództwo w Krakowie. Dziś potrójnie żyje z polityki. Ma pensję sekretarza wojewódzkiego SLD, jest dyrektorem biura europosłanki Joanny Senyszyn, jesienią zdobył mandat radnego wojewódzkiego. - Gdy wybierano go na szefa krakowskich struktur, miał opinię mało znanego, choć bardzo pracowitego partyjnego urzędnika stojącego w cieniu Chrzanowskiego - wspomina jeden z działaczy. Najpierw zmienił image: znacznie schudł, przesiadł się do mercedesa kabrioletu, pojawiło się zamiłowanie do luksusu, drogie zegarki, a w uchu słynny już kolczyk. Wiele osób w partii to drażniło, także zabawy w klubach. Zaczęły pojawiać się głosy, że to kłóci się z wizerunkiem lewicowca - wspomina ów działacz. Ale Gondek potrafił też zadbać o PR Sojuszu. Partia nie schodziła z łam gazet, gdy w wyborach prezydenta Krakowa Sojusz uznał, że nie zamierza poprzeć Jacka Majchrowskiego (uważanego za człowieka lewicy), bo nie otacza się ludźmi SLD. Gondek groził wówczas, że o Kraków powalczy dla SLD Joanna Senyszyn. Lubiąca szokować eurodeputowana chętnie w tej grze uczestniczyła. Od czasu wybuchu "kolczyk gate" Gondek nie rozmawia z dziennikarzami, informacje dotyczące jego partyjnej kariery zbieraliśmy w rozmowach z działaczami SLD. Bugański nic z partii nie miał Najbardziej tajemniczy z całej trójki jest Bugański. Ma 50 lat, do SLD przyszedł w 1999 r., zaraz po powrocie z kilkunastoletniego pobytu w Ameryce. W życie partyjne też go wprowadzał Chrzanowski, którego do dziś uważa za politycznego ojca chrzestnego. Bugański prowadzi działalność gospodarczą, ma firmę konsultingową. Mówi, że w partii nie miał nigdy "żadnych stanowisk ani rad nadzorczych". Zapewnia, że działalność polityczną traktuje jak pasję, dlatego musiał powiedzieć o lewych fakturach za kolczyk. Przyczepki i goździki O pieniądze działacze SLD spierali się już wcześniej. To, że firmy członków Sojuszu zarabiają na zleceniach partii, wyszło już przy wyborach samorządowych. - Firma reklamowa należąca do jednego z działaczy kręciła spoty wyborcze kandydatów, które emitowała potem Telewizja Kraków. Nikt nie wiedział dokładnie, ile na to przyszło pieniędzy z Warszawy. Firmę naszego działacza wybrano bez konsultacji z innymi. Nie było wspólnej decyzji, jak podzielić pieniądze na kampanię. Grzegorz Gondek decydował jednoosobowo, komu robić spoty. Nie rozumiem, po co kręcono drogie reklamówki działaczy z 17. czy 18. miejsca do sejmiku. To sztuczne nadmuchiwanie kosztów - dziwi się Tomasz Janosik, członek małopolskiego zarządu SLD, z którym rozmawialiśmy, zanim partia wydała zakaz kontaktu z dziennikarzami (Janosik od lat krytykował Gondka, walczył też z nim o przywództwo w Krakowie). Teraz kierownictwo SLD (do Krakowa przyjechał m.in. sekretarz generalny Marek Nawrot) uspokaja działaczy, że przegląda wszystkie dokumenty.Na razie wszystko się zgadza. Dlatego Gondek typowany jest na jedynkę na krakowskiej liście do Sejmu. Jedynymi osobami, które ucierpiały na aferze, są działacze, którzy o nieprawidłowościach powiedzieli. Gotyński i Bugański mają być ukarani za to, że przez ich oskarżenia ucierpiał wizerunek partii. Grozi im nawet wyrzucenie z SLD. By ostatecznie podważyć ich wiarygodność i pokazać, że kłamią, partia szuka ich zdjęć z okresu kampanii Napieralskiego. Jeśli znajdą się takie, na których będą pracować (Gotyński miał ponoć jeździć przyczepką z billboardem), będzie to dowód że faktura za pomoc w kampanii była prawdziwa, a nie lewa - za kolczyk. Gotyński: - Nie znajdą takich zdjęć. Przyczepką jeździłem tylko w kampanii Joanny Senyszyn. Wtedy to faktycznie była praca, zarobiłem 1600 zł. Jeden z członków małopolskiej rady SLD: - Nie wiem, kto ma rację. Samo to, że kłócimy się o kolczyk czy szukamy zdjęć przyczepek z kampanii, jest żenujące. Nawet jeśli okaże się, że te oskarżenia to kłamstwa i wszystko jest w porządku, to i tak nie będzie mi lżej. Ci ludzie, o reputacji dalekiej od kryształowej, byli przecież przez lata najbardziej zaufanymi ludźmi szefa. Przyjmował ich Napieralski. W krakowskim Sojuszu jest sporo działaczy przekonanych, że oskarżenia przeciw Gondkowi to partyjna intryga, która ma go pozbawić jedynki na liście wyborczej. SLD pozoruje życie W krakowskim SLD zaczęły topnieć szeregi. Sporo osób narzeka na brak stanowczej reakcji władz krajowych. - Mam już dość złośliwych uwag, których wysłuchuję od kolegów z innych środowisk politycznych w związku z "aferą kolczykową" - denerwuje się Łukasz Danel, który napisał do Napieralskiego z prośbą o interwencję w sprawie krakowskiej lewicy. Danel (pracownik naukowy Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, w SLD od dziesięciu lat, w przeszłości etatowy doradca europosła Andrzeja Szejny) ubolewa, że w krakowskim Sojuszu brakuje intelektualnego fermentu. - Ceniłem naszych profesorów. Gdy przed dziesięcioma laty przychodziłem do SLD, było ich wielu. Tych, co jeszcze zostali, mógłbym policzyć na połowie palców jednej ręki - mówi ze smutkiem. I ubolewa, że już drugą z kolei kadencję lewica nie ma swych przedstawicieli w radzie Krakowa. - Mówi się, że Kraków jest konserwatywny, ale to nie do końca prawda. Wiele jest tu ludności napływowej, otwartej na świat, liberalnej. To nasz target, nie rozumiem, dlaczego do niego nie docieramy - skarży się. Według Kazimierza Sasa, szefa małopolskiego SLD, miernikiem działalności są wyniki wyborcze - te w Krakowie były słabe: przegrane wybory do rady miasta, jedynie mandat do sejmiku zdobył... Gondek. Prof. Hieronim Kubiak, szef krakowskiej Kuźnicy skupiającej lewicowych intelektualistów, mówi, że kierownictwo krakowskiego SLD zna tylko z imienia i nazwiska. - Nie słyszałem żadnego wystąpienia Gondka, które mógłbym uznać za programowe. Nie mamy kontaktu. Kuźnica, pełniąc funkcję banku mózgów partii, w większym stopniu uczestniczy w tym, co dzieje się w Warszawie. Z Krakowa nie otrzymaliśmy żadnej zwartej propozycji programowej, nad którą moglibyśmy dyskutować - mówi prof. Kubiak. Kuźnica w roli lidera lewicowej listy do Sejmu widzi prof. Jana Widackiego. O zepchnięciu SLD na margines krakowskiej polityki mówi też Sebastian Liszka z Krytyki Politycznej. - Mająca większość w radzie miasta PO zapowiada weryfikację budżetu oświaty i uchwala podwyżki czesnego w przedszkolach, można się spodziewać, że taka weryfikacja czeka też budżet pomocy społecznej. Czy SLD ma w tej sprawie jakieś zdanie? Słyszeliście je? - pyta Liszka i ocenia krakowskie SLD: - Aktyw partyjny zajęty wyłącznie sobą pozoruje życie i uczepiony ogólnopolskiego logo dryfuje do wymarzonej powyborczej koalicji z kimkolwiek i, jak widać, jest w stanie błysnąć jedynie brylantowym kolczykiem. Więcej... Przemek ======================= Rąsia w rąsie z aferzystami z PO, tylko ci przewalili miliony w Zabierzowie. Afera w Zabierzowie. Szef Biznes Parku aresztowany 2008-08-19, Aktualizacja: 2008-08-19 09:38 Polska Gazeta Krakowska Marta Paluch Kraków zszokował wczoraj fakt aresztowania prezesa Biznes Parku. Tymczasem w Zabierzowie mieszkańcy wiedzieli o tym od ub. czwartku. Wtedy po Andrzeja Ś. i jego dwóch kolegów przyszła policja. Kraków zszokował wczoraj fakt aresztowania prezesa Biznes Parku. Tymczasem w Zabierzowie mieszkańcy wiedzieli o tym od ub. czwartku. Wtedy po Andrzeja Ś. i jego dwóch kolegów przyszła policja. Prokuratura nie informowała o tym, bo śledztwo dopiero nabiera rozbiegu. Władze gminy są w szoku. - Sołectwo już przygotowało dla prezesa wieniec dożynkowy, który miał odebrać w piątek. Niemiła niespodzianka - mówi Elżbieta Burtan, wójt gminy. Ś. wieńca nie odebrał. Za to usłyszał w prokuraturze szereg zarzutów. Za samo szefowanie grupie przestępczej grozi mu do 10 lat więzienia. Według śledczych, pochodzący z okolic Zabierzowa Adam Ś. bliżej poznał swoich kolegów - 56-letniego Zdzisława L. (zabierzowianin mającego amerykańskie i polskie obywatelstwo) i 54-letniego krakowianina Mieczysława" -- |
|