Data: 2014-11-14 09:03:48 | |
Autor: mkarwan | |
Polacy i Żydzi - Trudne sąsiedztwo cz.42 | |
W połowie roku 1942, gdy Niemcy przystąpili do masowej zagłady polskich Żydów, zamknięta za murami autonomii i gett żydowska społeczność od niemal dwóch lat żyła własnym życiem.
Wprawdzie nie wszystkie mury były szczelne, ale i tak, w najlepszym nawet wypadku, ze światem zewnętrznym kontaktowała się jedynie nieliczna grupa urzędników, robotników, żydowskich policjantów, szmuglerów i pojedynczych osób opuszczających getto z jakichś innych przyczyn. Polakom wstęp do żydowskich "państw", autonomii i gett był surowo wzbroniony. W niektórych miastach, np. w Łodzi, schwytanych chrześcijan, nie tylko Polaków, policja żydowska oddawała w ręce Niemców, co oznaczało dla nich pewną śmierć: II praskim transportem [styczeń 1942 - uwaga E.K.] przybyła niejaka Edith N., która pozostawiła w Pradze narzeczonego, Czecha (chrześcijanina). Narzeczony po kilku tygodniach przywędrował do getta. Już na terenie getta przechwycony został przez funkcjonariuszy SP [policji żydowskiej - uwaga E.K.], którzy odprowadzili go do niemieckiej policji kryminalnej.[1] Dnia 8 marca [1942 roku] o godz. 22 funkcjonariusze II rewiru Służby Porządkowej [żydowskiej policji - uwaga E. K.] znaleźli na ul. Dolnej ciężko rannego mężczyznę. Zraniony był dwiema kulami karabinowymi. Rannego karetka pogotowia odwiozła do szpitala nr 1, gdzie zmarł nad ranem. Był Polakiem zamieszkałym w mieście. Nazywał się Marian Osiecki (ur. w Bełchatowie w 1909 r.), z zawodu fryzjer. Został postrzelony w momencie przekraczania granicy getta. [2] Chrześcijanie nie byli zatem mile widzianymi gośćmi zarówno w przeddzień, jak i w czasie trwania zagłady. Rzeczywiście, jak powiada autor Kroniki getta łódzkiego, przekraczający granicę getta chrześcijanin musiał być śmiałym ryzykantem i mieć naprawdę ważny powód, aby odważyć się na taki krok. Zwłaszcza, że to, czego nie zauważyli i nie wytropili Niemcy, nie uszło uwadze przestrzegającej niemieckiego prawa żydowskiej policji. Getto łódzkie w przełomowym momencie okazało się bezbronne jak żadne inne. Żadne też nie było tak izolowane i osamotnione. W tej izolacji i osamotnieniu tkwi jedna z ważniejszych przyczyn słabości - napisał żydowski historyk.[3] Zamknięcie polskich Żydów w autonomiach i gettach, jako akceptowany przez szerokie kręgi społeczeństwa żydowskiego wynik współpracy elit żydowskich z Niemcami, w sposób wydatny pogłębiło istniejącą przez wieki izolację polskich Żydów od społeczeństwa polskiego. Jeśli zważyć, że nie było na ziemiach polskich żydowskiej autonomii (getta), która w latach 1939-1942, a więc w okresie przed zagładą, nawiązałaby kontakt i włączyła się w struktury Polskiego Państwa Podziemnego, oraz fakt, że w czasie drugiej wojny światowej w Polsce nie powstała żadna polska formacja polityczna ni militarna współpracująca z Niemcami (jak n.p. we Francji, Litwie, Łotwie, Estonii, Białorusi i Ukrainie), zaś polska policja (tzw. granatowa) już w chwili zamykania gett została odsunięta poza jego mury, to jasnym staje się, że dramat zagłady polskich Żydów rozgrywał się bez udziału i poza zasięgiem władzy, a częstokroć także poza zasięgiem wzroku Polaków. Ramy żydowskiego życia w latach 1939-1942 wyznaczała w żydowskich autonomiach i gettach wiara w żydowską i niemiecką władzę oraz podporządkowanie się wydawanym przez nią rozporządzeniom. Rozpoczęcie masowej wywózki polskich Żydów do obozów zagłady zmieniło w tym względzie niewiele. W końcu roku 1942, gdy już ponad trzysta tysięcy warszawskich Żydów znalazło śmierć w komorach gazowych, a prawdziwy cel "wysiedleń" nie był dla nikogo tajemnicą, łatwowierność i posłuszeństwo Żydów były nadal największą przeszkodą w ratowaniu ich życia i honoru. Świadczą o tym najpoważniejsze żydowskie źródła, wśród których poczesne miejsce zajmuje wydana przez ŻOB w Warszawie w dniu 4 grudnia 1942 roku odezwa. Czytamy w niej: Niepewność jutra zatruwa każdą chwilę gorzkiego życia niewolników w żydowskim skupisku Warszawy. [.] Czy damy się jeszcze omamić dobrym słowem tego czy owego mordercy hitlerowskiego, tą czy inną pogłoską kolportowaną przez żydowskich gestapowców, sprzedawczyków i zdrajców oraz przez ludzi łatwowiernych? Nie ulega wątpliwości, że hitleryzm postawił sobie za cel wytępienie wszystkich Żydów. Jego taktyka polega na oszustwie i obłudzie. [.] Żydzi! [.] Nie wierzcie żadnym słowom, żadnym pociągnięciom bandytów esesowskich. [.] Nie wierzcie żydowskim zdrajcom, kierownikom "szopów", majstrom. To są wasi wrogowie. Nie dajcie im się oszukać.[4] Tymczasem pierwszym i podstawowym warunkiem koniecznym dla uratowania życia polskiego Żyda był jego bunt wyrażający się nieufnością i nieposłuszeństwem wobec niemieckich i żydowskich rozporządzeń. Udokumentowane dość dobrze dzieje zagłady dowodzą, że na wyrażający się nieufnością i nieposłuszeństwem wobec niemieckich i żydowskich rozporządzeń bunt zdecydowało się niewielu Żydów. Dominującą była postawa wiary w mądrość Niemców, a co za tym idzie, w autentyczne wysiedlenie, życie poza dotychczasowym miejscem zamieszkania i nadzieja na pozostanie przy życiu. Władysław Szpilman tak oto opisał atmosferę warszawskiego Umschlagplatzu: Wraz z napływem ludzi stawało się coraz ciaśniej i trzeba było omijać grupy stojących i leżących. Wszyscy rozmawiali na ten sam temat: dokąd nas zabiorą i czy naprawdę do pracy, jak próbowała wszystkim wmówić żydowska policja. [.] Kupiec był generalnie dobrej myśli, natomiast dentysta widział wszystko w czarnych kolorach. Był nerwowy i rozgoryczony. - To hańba, która okryje nas wszystkich! - prawie krzyczał. - Dajemy się prowadzić na śmierć jak stado owiec! [.] Ojciec przysłuchiwał się. Po części nieśmiało, po części z dobrodusznym uśmiechem wzruszył lekko ramionami i zauważył: - A skąd pan wie, że wyślą nas wszystkich na śmierć? Dentysta klasnął w dłonie. - Oczywiście, że tego nie wiem! - Skąd miałbym to wiedzieć? - Oni mieliby nam to zdradzić? - Ale z dziewięćdziesięcioprocentową pewnością można powiedzieć, że chcą nas wszystkich wykończyć. Ojciec uśmiechnął się ponownie, jakby po jego odpowiedzi nabrał jeszcze większej pewności siebie. - Niech pan spojrzy - powiedział i wskazał szerokim gestem tłum na Umschlagplatzu - nie jesteśmy żadnymi bohaterami. - Jesteśmy tylko zwykłymi ludźmi i dlatego wolimy wybrać ryzyko dziesięcioprocentowej szansy na pozostanie przy życiu. Kupiec popierał ojca. I on był całkiem przeciwnego zdania niż dentysta: Niemcy nie mogli być przecież tacy głupi, żeby roztrwonić tak wielką siłę roboczą, jaką stanowili Żydzi.[5] Opisany przez Władysława Szpilmana stan ducha polskich Żydów w obliczu śmierci dotyczy wąskiej grupy zasymilowanych Żydów, których asymilacja w naturalny sposób predysponowała do roli "buntowników", czyli tych, którzy nie powinni wierzyć i wykonywać niemiecko-żydowskich rozporządzeń, lecz szukać ocalenia poza murami gett i żydowskich autonomii. Tymczasem na bunt, rozumiany jako totalna niewiara w słowa Niemców oraz żydowskich urzędników i policjantów, nie zdecydował się zarówno nieufny dentysta, jak i umiarkowanie ufny kupiec i ojciec Władysława Szpilmana. O tym, żeby uciec na polską stronę Warszawy nawet nie pomyśleli. Nie byli "bohaterami". Byli zwykłymi Żydami. Szli do wagonów z dziesięcioprocentową nadzieją na życie. Bunt leżał poza granicą ich psychicznych możliwości. Jeśli tak na zagładę reagowali Żydzi zasymilowani, to można sobie wyobrazić, że w środowisku religijnych Żydów, chasydów, "bohaterstwo", rozumiane jako bunt wobec żydowskiej i niemieckiej władzy, było zjawiskiem jeszcze rzadszym, czego najlepiej dowodzi śladowa wręcz liczba ocalonych ortodoksyjnych polskich Żydów. [1] Kronika getta łódzkiego, op. cit., s. 363-364. [2] Ibidem, Tom I, s. 429. [3] L. Dobroszycki, Wstęp, w: Kronika getta łódzkiego, op. cit., s. XXIII. [4] W. Bartoszewski, Z. Lewinówna, op. cit., s. 42. [5] W. Szpilman, op. cit., s. 95-97. Ewa Kurek TRUDNE SĄSIEDZTWO: POLACY I ŻYDZI ok.1000-1945 źródło http://solidarni2010.pl/26309-ewa-kurek-trudne-sasiedztwo-polacy-i-zydzi-ok1000-1945-cz-42.html |
|