Data: 2010-12-04 10:08:47 | |
Autor: AJK | |
Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 42 | |
Zaprawdę powiadam Wam, że istnieje piłka nożna poza Ekstraklasą i
pucharami, a niektóre drużyny potrafią rozgrywać swoje mecze na zielonych murawach i bez opadów. 2010.10.10, II liga kobiet Wanda Kraków - Naprzód Sobolów 7:1 Ekstraklasa nareszcie zrobiła sobie przerwę, cały weekend wolny, każdy mecz można obejrzeć, wszędzie można się wybrać i w dodatku okoliczności przyrody były piękne: błękitnie niebo, piękne słońce, nawet temperatura postanowiła zaszaleć i przekroczyła 12 stopni Celsjusza. No to dokąd tym razem? Przegląd meczów niedzielnych wykazał, że jeśli wybiorę się na stadion Wandy Kraków, to potem zdążę jeszcze na spotkanie Polonii z rezerwami Bratniaka. Zatem Nowa Huta i stadion Wandy, II liga kobiet, co może nie brzmi dumnie, ale z drugiej strony cóż tak naprawdę brzmi dumniej: VI liga, IV czy II? Na ulicy Odmogile byłem już raz w zeszłym sezonie na meczu drużyny męskiej z LKS Wróżenice (klasa B, gr. I), ale jakoś się nie złożyło z opisem. Choć trochę się na meczu działo, zwłaszcza gdy bramkarz gości usiłował zabić się piłką i prawie mu wyszło, bo krzywdę sobie w końcu zrobił (bodaj kolano nadwyrężył) i bramkę gospodarzom przy okazji sprezentował. Jedyną bramkę w meczu, dodajmy. Obiekt urokliwy, widać, że niemiłościwie panujący dawno temu ustrój był dla klubu hojny, a obecni gospodarze chcą nawiązać do dawnej świetności. Stadion utrzymany w klimatach wczesnego PRL-u, z efektowną bramą wjazdową, trybuny też rodem z lat minionych, ale widok zewsząd doskonały, a nowe krzesełka zaskakująco czyste, bieżnia żużlowa (od niedawna znowu używana), jeden budynek, drugi, hala, jakaś kawiarenka... Jednym słowem jak na II ligę kobiet i męską B-klasę - rewelacja. I jeszcze dojazd dobry (tramwaje nr 1 i 5), choć kibice dysponujący własnym samochodem czasem klną na czym świat stoi, bo skręt z Bulwarowej w Bieńczycką bywa czasem kłopotliwy. Aha, gdyby ktoś chciał odwiedzić stadion Wandy to radzę posługiwać się mapą, a nie skojarzeniami, bo wycieczka ulicą Stadionową jest długa i malownicza, ale stadionu tam nie znajdziemy, bo ten mieści się przy ulicy Odmogile. No, taka topograficzna logika, ale jeśli ktoś nie chce wydreptywać kilometrów, to lepiej zapamiętać/sprawdzić. Zawodniczki obu klubów dotarły na mecz punktualnie i prowadziły intensywną rozgrzewkę. Trochę zdziwił mnie fakt, że prowadzą ją na parkingu, ale od razu pomyślałem, że skoro Lech Poznań ma problemy z murawą, to Wanda może je mieć tym bardziej. Okazało się jednak, że wejście na stadion było zamknięte. Chwilę później okazało się, że owszem, zamknięte, ale na zwykłą zasuwkę, którą wystarczyło lekko trącić, aby boiskowy sezam otwarł się i zawodniczki mogły wejść na murawę, a trybuny wypełnić się... mną. Początkowo bałem się, że będę jedynym widzem, ale na szczęście po paru minutach dotarły zawodniczki kontuzjowane i urlopowane, koleżanki, trochę rodzin, czterech dyżurnych kibiców Wandy na niedzielnym spacerze i bliżej niezidentyfikowani pomeczowi zawodnicy, demonstrujący wszem i wobec niesportowy tryb życia i politowanie wobec wyczynów płci przeciwnej. W sumie około czterdziestu osób. Cała czterdziestka czekała, czekała, czekała, zawodniczki urządziły sobie drugą rozgrzewkę... dziesięć po pierwszej... trzecią rozgrzewkę... Co u licha? źródła zbliżone do dobrze poinformowanych doniosły, że spóźnia się obsada sędziowska. No, rewelacja, obsada się spóźnia, a ja potem mogę na Polonię nie zdążyć. Wreszcie obsada dotarła i bardzo energicznie zaczęła zaganiać zawodniczki do ustawienia się w pary... przepraszam, do wyjścia na boisko. - Trenerze, ale szybciej proszę! - krzyczała obsada sędziowska do trenerów, podczas gdy drużyny postanowiły strzelić sobie pamiątkową fotkę przedmeczową i zaczęło się: "Kasia, ty stań w drugim rzędzie, a Basia do przodu. Albo nie - odwrotnie!" - Trenerze, ale ja mam potem jeszcze jeden mecz! - prosiła pani arbiter, pogwizdując nerwowo. - Ja też! - warczałem pod nosem, zgrzytając zębami, że nie przyjechałem "Nobbym" i zastanawiając się, jak często jeżdżą tramwaje w niedzielne popołudnie. Mecz zaczął się z dwudziestominutowym opóźnieniem i początkowo wydawało się, że może to być wyrównany pojedynek. Co prawda Wanda w pierwszych dziesięciu minutach stworzyła sobie ze cztery sytuacje na gola, a Naprzód żadnej, ale w polu większej różnicy nie było. Do czasu. Po kwadransie Wanda zaczęła zdobywać przewagę, a zawodniczki gości można było podzielić na te, które opanowaniem piłki wprawiały mnie w kompleksy i na te, które te kompleksy leczyły, bo albo odwracały się od piłki, albo przed nią uciekały, a kiedy już nie dało się uciec - wykopywały ją byle dalej, przy czym kierunek był sprawą drugorzędną. - Zleją je - z satysfakcją stwierdził sektor miejscowych kibicek i oddał się dyskusjom na tematy naukowe oraz popkulturowe. Czyli o maturze i ostatnio obejrzanym filmie. Wanda rzeczywiście zaczynała strzelanie. To znaczy, strzelanie zaczęła od pierwszych minut, ale teraz zaczęła strzelanie celne, przy czym za "celnie" uznajemy strzał w światło bramki, bądź w jej najbliższe sąsiedztwo. Bramkarka Naprzodu zwijała się jak w ukropie, jej koleżanki próbowały grać z kontry, ale poza dotarciem do pola karnego Wandy nic z tych kontr nie wynikało. Wanda atakowała coraz groźniej, a szarże zawodniczki z numerem "5" budziły prawdziwy podziw - ten drybling w pełnym biegu... I już wiem, skąd przydomek "Motor". W 23 minucie defensywa Naprzodu stanęła w miejscu i postanowiła grać zmęczoną strefą. Zawodniczki Wandy wzięły to za podstęp i początkowo wcale nie zamierzały wbiegać w pole karne, ale kiedy przez dwie minuty nikt im nie przeszkadzał w rozegraniu, spróbowały. Poszło gładko, więc przyspieszyły i wreszcie jedna z nich zdecydowała się na strzał. Piłka wpadła tuż przy słupku i było 1:0 dla Wandy. Po pierwszej bramce posypały się okazje na kolejną - większość po akcjach prawym skrzydłem. Drużyna Naprzodu przypominała mocno trafionego boksera, nie bardzo wiedziała co zrobić, jak zaatakować, komu podać i gdzie jest ta piłka, przecież przed chwilą tu była? A Wanda atakowała nadal i niemal zamknęła gości w ich polu karnym. Po sześciu minutach było już 2:0 - tym razem gol padł po precyzyjnej wrzutce w pole karne i główce w długi róg, przy czym obrona Naprzodu zrobiła wszystko, co mogła, żeby ułatwić Wandzie zdobycie tego gola i zagrała jak obrona Cracovii w meczu z Lechem. Czyli poszła sobie w siną dal. Po kolejnych dwóch minutach powinno już być 3:0, ale na wysokości zadania stanęła bramkarka z Sobolowa, zaś po następnych trzech już się Naprzodowi nie udało - Wanda zagrała piękną kontrę na pełnej szybkości, trzy na jednego... przepraszam: na jedną, dwa podania, bramkarka Naprzodu posadzona na trawie, piłka w siatce i 3:0.Kolejna minuta i piłka o milimetry minęła poprzeczkę bramki gości. - Pogrom. To będzie pogrom. - stwierdziły kibicki na trybunach. - Kogo pilnujecie? - krzyczał trener gości. Badylengłidż piłkarek Naprzodu mówił wyraźnie: "Kogokolwiek byśmy nie pilnowały, to one i tak są szybsze". Sektor najwierniejszych seniorów, którym wszystko jedno czy piłka, czy siatkówka, czy żużel, czy kobiety, byle pod flagą Wandy, analizował taktykę gości. - Słabiutkie są biedactwa, takie chudziutkie - troszczył się pierwszy. - Ale ambitne jakie! - cieszył się drugi - Nie dają się zjeść żywcem, próbują. - Co one mogą, jak nie mają zupełnie obrony? - zauważał trzeci. - A mnie się wydaje, że pan przesadza - zauważał merytorycznie drugi - Ten sztoper... ta sztoperka, panie, mała niby taka, pięciu groszy byś pan nie dał, a patrz pan, jak się tam zwija, jak łokciami pracuje, jak piłki odbiera. - I jaka ładna, co, panie Stasiu? - zadrwił trzeci kibic. - A idź pan! - obraził się drugi kibic - Ja tu o piłce, a ten se śmichy-chichy robi. - Faul! - krzyknął pierwszy kibic - Kopnęła ją! Kopnęła! Rzeczywiście kopnęła i rzeczywiście był faul. Zawodniczka Naprzodu ustawiła piłkę na dziesiątym metrze, dość blisko linii bocznej, popatrzyła... - Co ona, odchodzącą będzie wrzucać? - zaniepokoiła się zawodnicza część trybun - Zwariowała? - To jest piłka na lewą, na lewą! - podpowiadali seniorzy, ale zawodniczka z Sobolowa nie posłuchała. Rozbieg, uderzenie... piłka poszybowała wysoko, zakręciła sprytnym łukiem, w polu karnym zagotowało się nieco, gdy zawodniczki obu drużyn chciały znaleźć się tam, gdzie spadnie, bramkarka Wandy wyciągnęła ręce... wszystko na darmo - spadająca niemal pionowo piłka wpadła do siatki i niespodziewanie zrobiło się 3:1. Jeszcze nie umilkły wiwaty na ławce rezerwowych Naprzodu, a piłkarki Wandy podwyższyły na 4:1 - ze środka na lewo, z lewej do środka, trzy podania, strzał, dziękuję uprzejmie. Chwilę potem pani arbiter odgwizdała koniec pierwszej połowy, obie drużyny zasiadły na trawie, by wysłuchać trenerskiej analizy ("Wilka złapią! - martwił się sektor seniorów - "Rozgrzaną... tą... tym... rozgrzanym.... no, że na zimnym siadają, wilka złapią"), a ja zacząłem się martwić, bo akumulatorek w aparacie zaczął wykazywać oznaki zmęczenia, a przecież przede mną jeszcze druga połowa i kolejny mecz. Druga połowa także należała do drużyny gospodyń. Uwaga, dygresja. Kurczę, ależ to "gospodyń" dziwnie brzmi. "Gospodarze" nie rażą, ale kiedy piszę "gospodynie" zawsze "przed oczyma duszy mojej" zamiast piłkarek w rynsztunku bojowym widzę grupkę babin zakutanych w kolorowe chusty i zawodzących tęskne pieśni o rozwijającym się rozmarynie czy innym chmielu. Może jakaś dobra dusza zlituje się i wymyśli zmiennik dla tych "gospodyń"? Koniec dygresji. Wanda nadal atakowała i to atakowała coraz swobodniej, a Naprzód próbował kontratakować, ale wyraźnie odstawał technicznie i fizycznie. Zaledwie kilka zawodniczek było w stanie nawiązać równorzędną walkę z piłkarkami Wandy, ale w końcu piłka i tak padała łupem krakowskiej defensywy, która nawet na własnym polu karnym potrafiła spokojnie przedryblować przeciwnika i od razu podać piłkę w przód. Celnie. Trzeba jednak powiedzieć, że dziewczęta z Sobolowa nie poddały się i ambitnie próbowały do samego końca. Raz nawet udało im się trafić do bramki, z tym że była to bramka treningowa, stojąca parę metrów za bramką właściwą. Wanda bombardowała bramkę Naprzodu, bramkarka z Sobolowa zwijała się dzielnie i wybroniła parę naprawdę groźnych piłek, ale w 65 minucie nie miała najmniejszych szans - atakująca Wandy wykorzystała precyzyjne dośrodkowanie, z dwóch metrów zapakowała piłkę do bramki i było już 5:1. I znowu strzał, i znowu obrona, i słupek, i tuż obok słupka... - Nie rób tak, nie rób tak... - zaszemrało mi nad uchem. Obejrzałem się nerwowo. Przecież nic nie robię. Siedzę, pstrykam i nawet buty opieram o betonowe stopnie, a nie o krzesełka, choć o krzesełka byłoby wygodniej. - Nie rób tak, powinnaś oddać na lewą stronę... i zewnętrzną strzelać, a nie tak z czuba... - szeptał cichutko kibic w wieku mocno popoborowym, na bieżąco analizujący przebieg spotkania - I teraz przytrzymaj, masz czas... - Przytrzymaj! Masz czas! - wrzeszczał przy linii trener gości. - No przecież mówiłem właśnie... - szemrał kibic. Naprzód bronił się dzielnie z tendencją do "rozpaczliwie", Wanda atakowała, a ja coraz częściej zerkałem na zegarek i z obliczeń wychodziło mi, że zdążę na mecz Polonii. Pani z gwizdkiem też zerkała i chyba wychodziło jej podobnie, bo mecz prowadziła spokojnie i uważnie, a ze dwa razy wyłapała takie spalone, że moje uszanowanie i szacuneczek, niech się panowie uczą. Po akcji środkiem i strzale z dystansu zrobiło się 6:1 dla Wandy... Słońce jeszcze świeciło, ale nadciągał już popołudniowy chłód, sektor zawodniczek dyskutował nad tematami maturalnymi i zaletami mieszkania w akademikach... 7:1 - tym razem Wanda zaatakowała lewą stroną i pokonała bramkarkę Naprzodu strzałem w długi róg... Jeszcze jeden atak drużyny miejscowej i wreszcie pani arbiter odgwizdała koniec meczu, po czym włączyła piąty bieg i ruszyła w stronę szatni, wymieniając po drodze uściski dłoni z oboma trenerami. - No tak, ma przecież kolejny mecz - pomyślałem - I ja powinienem już... AUUUĆ! Na trybunach zameldował się migrenowy ból głowy i walnął mnie w czerep aż zahuczało. Dźwięki stały się wyraźniejsze, świat zyskał efektowną kolorową obwódkę, a opis podróży rozklekotanym nieco tramwajem pominę, bo dział "Horror" to chyba na innym portalu. Do centrum dojechałem za piętnaście czwarta i z bólem serca (oraz głowy) stwierdziłem, że na mecz Polonii już nie dotrę, bo primo - i tak bym się spóźnił, secundo - nie dam rady utrzymać aparatu, a nieostre fotografie murawy mogę wykonać gdziekolwiek i kiedykolwiek, a tertio - widok moich jęczących zwłok przy bocznej linii mógłby nieco rozpraszać zawodników. Całe szczęście, że tego dnia udało mi się chociaż obejrzeć mecz II ligi kobiet, w którym wyraźnie lepsza Wanda Kraków rozgromiła dużo słabszy, ale bardzo ambitny Naprzód Sobolów 7:1. Zdjęcia tutaj: http://tinyurl.com/396vf2h Jak zwykle w slajdszole, jak zwykle wychodzimy przez ESC lub przez "X" na dole. -- AJK |
|