Data: 2009-06-10 14:06:54 | |
Autor: AJK | |
Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 28 | |
Zaprawdę, powiadam Wam, że istnieje piłka nożna poza ligą, pardon my
French orz pożal się Boże reprezentacją, a nawet poza barażami. 2009.05.30, C-klasa, gr. I PKS Porta Kraków - Polonia Kraków 5:1 Zakończyły się rozgrywki ekstraklasowe i niedziela leniwie przeciągała się na fotelu. Wolne popołudnie, Mateusz Święcicki nie krzyczy o "wyobcowanych w ataku napastnikach", Maciej Trelecki nie mówi o wszystkim, że jest "kapitalne" i nie trzeba się bać, że na Sopcaście poleci mecz Arki Gdynia. Ale po tylu tygodniach piłki co tydzień niedziela bez meczu jest jak... dziwna jest trochę. Mijała 16:00, za oknem wiało, lało, a biomet kulił się bramie naprzeciwko i był coraz bardziej niekorzystny. Ciemno, zimno, ohydnie... Postanowiłem zadziałać z zaskoczenia. W pół godziny byłem gotowy do wyjścia: aparat, zapasowy akumulator, kurtka, parasol, wszystko?... chyba wszystko. Przy użyciu prostego ene-due-like-fake wylosowałem mecz C-klasy PKS Porta Kraków - Polonia Kraków, stanąłem przy drzwiach i... i w tym momencie pogoda się poddała. - Och, ty... - wydyszała namiętnie - No, już dobrze, dobrze, bohaterze mój. Masz tu słoneczko, masz niebieskie niebo, masz temperaturę, wszystko dla Ciebie i pójdź. No to poszedłem. PKS Porta Kraków rozgrywa swoje mecze na Wieczystej. Kiedy rok temu oglądałem ich mecz z Gajowianką, grali na boisku bocznym, ale tym razem spotkanie odbyło się na głównym i mam nadzieję, że to nie z mojego powodu, bo po cóż tyle kłopotu, naprawdę... Do tego samego wniosku - że po cóż tyle kłopotu - doszli gospodarze obiektu i sektor krzesełkowy pozostał zamknięty na kłódkę. Niby rozsądnie, bo początkowo widzów było jeden (słownie - ja), ale po kwadransie było nas legion czyli około 20 osób. Cóż było robić - wytrwali stali, odporni siedzieli na kamiennych krawężnikach, ryzykując wilka, zająca i inne zwierzęta reumatologiczne. Tylko paru miejscowych notabli średniego szczebla klubowego wygospodarowało sobie z zaplecza krzesełka ogrodowe i mogło oglądać mecz w komfortowych warunkach. Ech, być działaczem... Mecz zapowiadał się interesująco - Porta to najbardziej bramkostrzelna drużyna w grupie i wciąż ma poważne szanse na awans do B-klasy, a Polonię pamiętam z zeszłorocznego meczu z Salvą i zrobiła na mnie wrażenie... no, takiej Odry Wodzisław, co to niby, panie dzieju, słabsza, skazana na pożarcie, ale jak przychodzi co do czego - potrafi namieszać i napsuć krwi nawet najlepszym. Początek meczu był bardzo efektowny, a nawet dostojny - zawodnicy weszli na boisko przy dźwięku kościelnych dzwonów. Rąsia, moneta, zmiana stron i wreszcie pierwszy gwizdek. Pierwszy atak przeprowadzili gospodarze, Polonia dzielnie go przetrzymała i odpowiedziała kontrą, na co atakiem pozycyjnym odpowiedziała Porta, a Polonia zareagowała dwoma niecelnymi pytaniami i wybadaniem arbitra na okoliczność fauli i spalonych. Niezorientowanym w realiach C-klasy należy się wyjaśnienie - na meczach w tej grupie sędzia jest jeden i nie ma szans, żeby ogarniał całość wydarzeń. Auty często sygnalizują sami zawodnicy (albo - jeśli jest - publiczność), spalone gwiżdże się na oko i dobrze, że chociaż faule są wyłapywane na bieżąco. Czasem. W ramach wojny psychologicznej można próbować arbitra zasypać sugestiami, krzyczeć, sygnalizować i wywierać nacisk. Czasem działa. Polonia spróbowała wywrzeć, ale reakcje arbitra były niespójne. Przez dwadzieścia minut niewiele się działo. Nie, żeby nudno... ale za ciekawie też nie było. Parę strzałów, parę prób wyjścia z szybką kontrą, poziom mniej więcej wyrównany, może nawet więcej sensownych okazji miała Polonia. Za to dookoła boiska biegał jeden ktoś. Ambitnie przemieszczał się tempem "spokojnie i ekonomicznie, bo spod Maratonu do Aten daleko", okrążał Wieczysta kólko za kółkiem, wprowadzając taki fajny hipnotyczny rytm... I nagle!... Nie, nie - spokojnie - to tylko 1:0. Porta ruszyła prawym skrzydłem, dośrodkowała, obrońca Polonii nie zdołał usiąść na piłce, ta trafiła na -nasty metr, gdzie przejął ją napastnik gospodarzy i strzelił obok bramkarza. Polonia ruszyła do odrabiania strat i nawet nieźle jej to szło, ale dwie minuty potem Porta wykorzystała złe podanie gości, wyszła z błyskawiczną kontrą i po "sam na sam, a nawet we dwóch" zrobiło się 2:0. W dodatku żółtą kartkę zarobił gracz Polonii Bogdan Sysło, który ekspresyjnie zasugerował, iż decyzja arbitra niekoniecznie była prawidłowa. Między nami mówiąc - nie była prawidłowa wcale. Stałem w niezłym miejscu i powiem tylko, że gdyby takiego spalonego puszczono przeciw Cracovii, to prezes Filipiak po odszkodowanie poszedłby aż do Strasbourga. Wytrwały biegacz nadal okrążał pole bitwy, a Polonia nie zamierzała składać broni - już sześć minut potem zdobyła bramkę kontaktową. Szybka kontra lewym skrzydłem, zawodnik zamykający akcję wpadł w pole karne i gdy wszyscy oczekiwali podania do niego na piąty metr - skrzydłowy ładnym strzałem nad bramkarzem zmieścił piłkę przy długim słupku. Może nie "stadiony świata", ale oklaski ta bramka zebrałaby na każdym polskim boisku. Polonia przycisnęła - minutę potem mogło być 2:2 i powinno być 2:2, ale zawodnik gości z 12 metrów posłał piłkę nad bramkarzem, nad bramką i nad podziw. Niby był naciskany przez obrońcę, ale nie szukajmy wymówek - zmarnowana "setka". Reszta pierwszej połowy upłynęła w atmosferze wzajemnie niecelnych podań, okresowych prób zasugerowania sędziemu, że był faul oraz niepokojących chmur nadciągających z... yyy... skoro zachód mam za plecami po skosie... z północnego wschodu. Biegacz sięgnął po kurtkę, bo zrobiło się chłodniej. Druga połowa toczyła się. Raz toczyła się w lewo, raz w prawo, a parę razy nawet prostopadle. Z wydarzeń wartych odnotowania można wspomnieć kontuzję Bogdana Sysło - ciary przeszły mi po plecach, kiedy zaczął się zwijać z bólu, z niepokojem patrzyłem, jak próbuje dojść do siebie za liną boczną i wpadłem w kompleksy, kiedy po paru minutach zameldował się na placu, skrzywiony, obolały, ale gotowy do gry. Ja bym chyba leżał na boisku dwa dni, płakał do tej pory, a L-4 przeciągnąłbym do lipca. Mijało właśnie 20 minut drugiej połowy, kiedy Porta stwierdziła, że dość tego dobrego, panowie. My tu o awans gramy, o splendory B-klasowe, a przed chwilą na Polonia o mało nam gola z wolnego nie wbiła, a potem i słupek po dośrodkowaniu się trafił. Może więc, skoro już tu jesteśmy, to byśmy? Najpierw spróbowali strzelić z lewej, potem z prawej... nic. Na wprost - też nie weszło. Wreszcie udało się - po składnej akcji w polu karnym i ugrzęźnięciu obrony gości w podbramkowym błocie, Porta z najbliższej odległości zapakowała piłkę do bramki i było 3:1. Właściwie było już po meczu. Porta zaczęła grać na luzie, a że ławkę miała długą... To znaczy, w ogóle miała rezerwowych, bo ławka Polonii świeciła jednoosobową, cywilną pustką. Zmęczonych zawodników gospodarzy zastąpili wypoczęci, obrona nie miała większych problemów z wyprzedzeniem znużonych napastników gości, pomoc rządziła, a atak miał bardzo dużo swobody. Czwarta bramka padła po strzale z dystansu - śliczny mierzony strzał tuż przy słupku, piłka jeszcze ciut skozłowała, myląc bramkarza - i humory w drużynie Porty poprawiły się na tyle, że zawodnicy przestali sobie zgłaszać pełne wyrzutu "ale" po zmarnowanych sytuacjach. Polonia ambitnie próbowała się odgryzać, miała nawet dwie okazje na gola, ale zmęczenie dawało znać o sobie - zawodnicy minęli się z piłką o pół metra. Porta swobodnie rozgrywała akcje, próbowała strzałów z daleka, zagrań na jeden kontakt przy linii, prezentowała cały asortyment herbat, zwodów i podań na dobieg (najczęściej dobiegał przeciwnik). W 35 minucie drugiej połowy padła piąta bramka dla Porty, ale nie bardzo wiem jak, bo akurat zachciało mi się fotografować piękne okoliczności przyrody czyli kibiców na trybunach. Się ma to wyczucie chwili... Analiza pobojowiska wykazała, że gol najprawdopodobniej padł z bliska, a jego autorem był zawodnik gospodarzy, spoczywający w bajorku na trzecim metrze i jęczący, że boli. Koledzy zamiast pogratulować, utulić, pocieszyć i popsikać tym takim, które zamraża, postanowili zastosować medycynę ludową - chwycili nieszczęsnego zawodnika za nogi i próbowali zaorać nim pole bramkowe. Nie bardzo im szło, bo choć grunt był miękki, to cierpiący odmawiał zagłębiania się weń, ale przynajmniej narzekać przestał, więc pokaz nie był całkiem nieudany. Do końca meczu nic się nie zmieniło - Porta grała swoje, ale już bez bigla, Polonia próbowała grać swoje, ale już bez wiary, publiczność usiłowała policzyć strzelone bramki oraz nabrać sędziego na okrzyk "Spalony!", a wiatr wiał coraz mocniej i okazało się, że "marzną mi paluszki", bo oczywiście o rękawiczkach zapomniałem. Mecz w sumie niezły i ziewnąłem tylko dwa razy (na Cracovii ziewałem dwucyfrowo, a na transmisjach meczów Arki Gdynia nawet trzycyfrowo), Porta wygrała zasłużenie, ambitna Polonia nie ma się czego wstydzić, nie padało i nawet na powrotne 132 czekałem niedługo. A tajemniczy biegacz? - zapytacie? Cóż, w pewnym momencie zniknął za zakrętem bieżni, gdzie zaczynała się dżungla chaszczy i już się nie pokazał. Istnieje wiele teorii na ten temat. Niektórzy twierdzą, że dopadła go banda zdziczałych Nomów i złożyła w ofierze Arnoldowi Bros (zał. 1905), drudzy - że trafił w dziurę w continuum i wybiegł wprost pod kopyta orszaku koronacyjnego Władysława Jagiełły, jeszcze inni - że "może upadł biegnąc z górki, może go dziobały kurki". Nikt nie wie nic na pewno, a zniknięcie biegacza wciąż postaje nierozwiązaną i mroczną tajemnicą stadionu Wieczystej. Zdjęcia tu: http://tinyurl.com/krcu36 W "pokazie slajdów", ale gdyby to, to ESC i się wychodzi -- AJK |
|