Data: 2010-01-14 15:07:16 | |
Autor: Artur Borubar | |
PiS. Jak tu przetrwać? W oczekiwaniu na partyjny zamach stanu. | |
Ziobryści uważają, że "przeciąg" będzie im sprzyjać. Po przegranej Lecha Kaczyńskiego otworzy się w partii okno i wiatr jednych wymiecie, a ich wyniesie.
Przed Prawem i Sprawiedliwością stoi widmo trzech porażek: w wyborach prezydenckich (wrzesień), samorządowych (listopad) i parlamentarnych (wiosna 2011). Takiej potrójnej klęski nie przeżyłby pewnie żaden z partyjnych liderów. Poza Jarosławem Kaczyńskim. PiS tęskni za Cimoszewiczem Sondaże nie dają prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu zbyt wielu szans. Najlepszym dla niego scenariuszem byłby start... Włodzimierza Cimoszewicza. Platformie Obywatelskiej odebrałby zniechęconych jej rządami euroentuzjastów. Mimo że miałby on szanse odebrać PiS-owi głosy wyborców socjalnych, to PiS-owi jego start by się opłacał. Dlaczego? - Wygrałby w drugiej turze i z Lechem Kaczyńskim, i z Donaldem Tuskiem, ale taka porażka byłaby dla braci mało bolesna. Kaczyńscy staliby się po wyborach naturalną opozycją dla lewicy, bo opozycja wobec PO - partii także prawicowej - jest sztuczna, wydumana i utrudnia PiS-owi bycie w opozycji - mówi nasz rozmówca, zaufany braci Kaczyńskich. Wygrana Cimoszewicza oznaczałaby zachowanie status quo w partii: przywództwo braci Kaczyńskich pozostałoby niezagrożone. - Cimoszewicz to największe zagrożenie dla Platformy, tego najbardziej się boją. Dlatego wypychali go z kraju na sekretarza generalnego Rady Europy, potem proponowali mu wejście do rządu Tuska, teraz doradzanie premierowi - uważa nasz rozmówca. Ale Cimoszewicz na razie nie chce walczyć o Pałac Prezydencki. Spin-doktorzy obmyślają więc inne sposoby na ratowanie prezydenta. Już dziś widać, że jednym z nich będzie straszenie - planowaną rzekomo przez Platformę - prywatyzacją służby zdrowia, która stanie się niedostępna dla biednych obywateli. Ale jeżeli obywatele się nie przetraszą i Tusk wygra, a Platforma znów będzie triumfować w wyborach parlamentarnych, mogą się pojawić kłopoty z wewnątrzpartyjną opozycją w PiS-ie. Widmo Ziobry krąży po PiS-ie, prezes PiS-u też słabnie W PiS-ie dojrzewa myśl, że kulą u nogi staje się nie tylko prezydent Kaczyński, ale także prezes Kaczyński. Że on partii "nie dodaje", lecz ją dołuje. I że może PiS pogrążyć i w wyborach samorządowych, i parlamentarnych. Ostatnio namnożyło się przykładów na to, że pozycja Jarosława Kaczyńskiego nieco słabnie. Do niewielkiego buntu doszło przed Bożym Narodzeniem w Pomorskiem u europosła Jacka Kurskiego. PiS miał wybrać następcę Kurskiego (statut zakazuje eurodeputowanym kierowania partią w terenie). Miał nim zostać wskazany przez prezesa Andrzej Jaworski. Głosowanie miało być formalnością, kandydat prezesa został jednak w tajnym głosowaniu odrzucony. Wcześniej prezes Kaczyński przegrał także głosowanie w klubie PiS-u: chciał odwołać Przemysława Gosiewskiego ze stanowiska szefa klubu, ale partyjne doły go wybroniły (Gosiewskiego udało się wyrzucić dopiero w styczniu). To może oznaczać, że już minęły czasy, kiedy każdy rozkaz Jarosława Kaczyńskiego, był wykonywany bez słowa sprzeciwu. To dobry prognostyk dla ewentualnych buntowników. Wszyscy nasi rozmówcy są zgodni: jedyną osobą, która mogłaby zastąpić prezesa Kaczyńskiego, jest były minister sprawiedliwości, cieszący się poparciem ojca Rydzyka i Radia Maryja, Zbigniew Ziobro. A "mózgiem" Ziobry jest Jacek Kurski (obaj są teraz w europarlamencie). Argumenty ziobrystów są proste. PiS pod rządami Jarosława Kaczyńskiego nie poprawia swoich notowań. Wisi nad nim "szklany sufit", którego prezes już nie przebije. A przecież PiS mógłby poszybować w górę. Sondaże opinii publicznej pokazują, że Polacy są dziś jeszcze bardziej konserwatywni niż w 2005 r., kiedy to PiS wygrało w wyborach prezydenckich i parlamentarnych. Mimo to partia drepcze w miejscu. Jarosław Kaczyński winę za to zrzuca na liberalne media. Jednak inni politycy PiS-u obwiniają także własnego prezesa. Niedawno w Radiu ZET poseł Zbigniew Girzyński ocenił Kaczyńskiego jako lidera opozycji na "słabą czwórkę". A Tuskowi, jako szefowi opozycji za rządów PiS-u, postawił "cztery z plusem". Nie da się ukryć, że PiS w opozycji się miota. Podczas styczniowego kongresu w Krakowie prezes Kaczyński przepraszał za błędy, ogłosił "politykę pokoju". Pierwsze skrzypce w partii w walce na programy z PO miały grać trzy "aniołki": Grażyna Gęsicka (w rozmowach między PiS-em a PO w 2005 r. o wspólnym rządzie reprezentowała PO), Joanna Kluzik-Rostkowska i Aleksandra Natalli-Świat. Ten nowy wizerunek partii ostatecznie legł w gruzach, gdy na wybory do europarlamentu PiS postanowił zaktywizować twardy, radykalny elektorat antyniemiecką retoryką. Teraz znów posłanka Gęsicka awansowała - została szefem klubu PiS-u w parlamencie. PiS ma być znów partią merytoryczną: przedstawiać projekty, walczyć na argumenty. Czy jednak wyborcy nie pogubią się w tych nagłych zwrotach? Wcześniej nie powiodły się próby zbicia kapitału na kryzysie. Bardziej przebił się przekaz rządu Tuska, że Polska jest zieloną wyspą, jedynym krajem ze wzrostem PKB, na tle czerwonej, pogrążonej w recesji Europy. Nie wiadomo więc, czym PiS mógłby porwać wyborców. Walka z korupcją i układem wydaje się już passé. A żadnych nowych pomysłów nie widać. Bo chyba nikt nie myśli, że hasło lepszego wykorzystania środków unijnych czy ułatwienia dla biznesu mogą stać się lokomotywą wiodącą do zwycięstwa. A na razie tylko o tym mówią politycy PiS-u. Być może trzymają coś w zanadrzu, ale pojawia się pytanie, czy nie trzymają tego zbyt długo. Może się okazać, że zabraknie im czasu na dotarcie do elektoratu ze swoim przekazem. Szanse Ziobry Dlaczego Jarosław Kaczyński nie pozbędzie się Ziobry, skoro ten może mu zagrażać? Podobno boi się reakcji Radia Maryja. Pamięta, jak ojciec Rydzyk zaangażował się w kampanię europarlamentarną: jawnie popierał ziobrystów, np. Beatę Kempę i Arkadiusza Mularczyka. Skądinąd oboje przegrali. Radio Maryja jednak jest Kaczyńskiemu potrzebne, tym bardziej że Marek Jurek próbuje budować własną konserwatywną partię. Ziobro jest więc nie do ruszenia. Wie o tym i dlatego już raz odważnie sondował, na ile duże jest niezadowolenie z prezesa. A było to zaraz po wyborach do europarlamentu, w których PiS osiągnął całkiem niezły wynik. Mimo to Ziobro otwarcie skrytykował błędy w kampanii (choć to jego zausznik, Kurski, odpowiadał za kampanię telewizyjną). Atak Ziobry był skierowany przeciwko spin doktorom, cieszącym się łaskami prezesa, czyli przeciwko Adamowi Bielanowi i Michałowi Kamińskiemu (obaj są europosłami). Reakcja Jarosława Kaczyńskiego była ostra. Poradził Ziobrze, by zabrał się do nauki języków obcych. Upokarzająca uwaga miała pokazać, kto w partii rządzi. To, że Kaczyński w jednym z wywiadów wskazał na Marka Migalskiego jako potencjalnego kandydata na prezydenta w 2015 r., także było sygnałem ostrzegawczym wobec Ziobry. Przyznał to sam Migalski w wywiadzie dla "Polski" (5 stycznia): "Tak naprawdę nie chodziło o mnie, ale o pokazanie innemu, młodemu politykowi, że nie jest jedynym młodym, zdolnym". Oficjalnie ziobryści, z którymi udało się nam porozmawiać, bagatelizują rzekome zapędy Ziobry, jeśli chodzi o zdetronizowanie Kaczyńskiego. - Śmiejemy się z tych piętrowych teorii, które pojawiają się w mediach. Zbyszek Ziobro jest wybitnie lojalny wobec Kaczyńskich. Między prezesem a nim jest relacja jak między ojcem i synem. A ojciec potrafi ostro napominać swoje dzieci. Nie wydaje mi się też, by Ziobro był kiedyś zainteresowany prezydenturą, bo on lubi być skuteczny, a to daje tylko rząd - uważa polityk łączony z b. ministrem. Jego zdaniem to osoby niesprzyjające Ziobrze rozpuszczają plotki, jakoby kopał pod prezesem dołki. Ta sama osoba pytana, czy Ziobro stanie na czele sztabu wyborczego Lecha Kaczyńskiego, nie wykazała wielkiego entuzjazmu. - Jak będzie trzeba, to stanie - powiedziała. Niechęć Ziobry może wynikać także z tego, że musiałby współpracować przy kampanii z Bielanem i Kamińskim, których nie znosi. - Ziobro jest zainteresowany jak najgorszym wynikiem Lecha Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. Sprawa jego udziału w kampanii poróżniła już Witolda Ziobrę, brata Zbigniewa, z Kurskim. Brat doradzał wejście w kampanię, Kurski - trzymanie się od niej z daleka, bo to branie na siebie współodpowiedzialności za porażkę - zdradza nam polityk PiS-u. Nasi rozmówcy z PiS-u zastanawiają się tylko, kiedy Ziobro uderzy. Czy rozpocznie ofensywę już po przegranych wyborach prezydenckich? - Lech Kaczyński sam wie, że ma małe szanse - przyznają nasi rozmówcy - Może co najwyżej liczyć na porażkę z Tuskiem w stosunku 40 do 60 proc. - Prezes wykazał się geniuszem i w statucie PiS-u "zabetonował" swoją prezesurę. Ma olbrzymię władzę, jeśli chodzi wskazywanie funkcyjnych w PiS. Nie ma więc szans na przewrót na kongresie zgodnie ze statutem. Można co najwyżej stawiać na grę polityczną. Ileś tam osób wystąpiłoby z publiczną krytyką, grupa posłów podpisałaby jakąś petycję w sprawie naprawy partii. Wszystko zależałoby od wytrzymałości psychicznej Jarosława Kaczyńskiego, który na dodatek byłby zajęty przegranym Lechem - załatwiałby mu samochód, jakieś odpowiednie dochody - mówi jeden z naszych rozmówców. Jest też rozpatrywany wariant pokojowy. Po długiej walce Jarosław Kaczyński mógłby dogadać się z Ziobrą: umówiliby się na honorowego przewodniczącego PiS-u dla Kaczyńskiego. Fanklub Sulejówka Koncepcję takiego "Sulejówka" otwarcie przedstawił w "Gazecie" - jeszcze w maju - poseł PiS-u Paweł Poncyljusz, zaliczany do frakcji centrowej, bardziej liberalnej niż reszta partii. Po tej samej stronie znajdują się tzw. muzealnicy, a więc grupa posłów związana niegdyś z Lechem Kaczyńskim: Elżbieta Jakubiak, Paweł Kowal czy Jan Ołdakowski. - Rozważyłbym wariant, w którym Jarosław Kaczyński udałby się do swojego "Sulejówka" i zajął pozycję mentora, niczym kiedyś marszałek Piłsudski. Pracowałby nad programami, komentował ważne dla Polski wydarzenia, tworzyłby idee, a ich wcielanie w życie pozostawiłby innym - powiedział nam wtedy poseł Poncyljusz. I dalej: "Chodzi o to, by Jarosław Kaczyński pozostawał mężem stanu, głównym ideologiem, który wskazuje kierunek, a nie jest skazany na podejmowanie każdej politycznej bójki. Jarosław Kaczyński nie musi być kolejnym gladiatorem (...). Lepiej sprawdzi się w roli podobnej do marszałka Piłsudskiego udzielającego wytycznych swojemu konwentowi". Pomysł z "Sulejówkiem" stał się jest bliski frakcji muzealników rozgoryczonych ostatnimi decyzjami Jarosława Kaczyńskiego. Kaczyński powołał do życia Zespół Pracy Państwowej, czyli coś na kształt gabinetu cieni. - Kowal jest zawiedziony tym, że to nie on, lecz prof. Ryszard Legutko odpowiada za politykę zagraniczną. Urażona jest też Jakubiak - twierdzi jeden z naszych informatorów. W Zespole Pracy Państwowej miała pokierować grupą ds. sportu, ale takiej grupy w ogóle nie powołano. - Nie jestem w Zespole. Nie chcę o tym rozmawiać, to dla mnie trudne - mówiła wówczas Jakubiak "Rzeczpospolitej". Wkrótce w Radiu ZET powiedziała też kilka cierpkich słów o prezesie Kaczyńskim. - Nie powinien być szpicą krytyki w PiS-ie, on powinien mieć bardzo powściągliwy język. Powinien wyznaczyć w PiS-ie osoby, które mają prawo do takiego ostrego języka. Tak jak robi to Platforma, która wysyła Piterę i Niesiołowskiego, by walili na oślep. Spróbujmy takiej metody i może to się okaże skuteczniejsze. Prezes jest nestorem naszej partii w sensie językowym i czasem nie wypada, aby przywódca mówił pewne rzeczy - twierdziła, zapisując się tym samym do fanów koncepcji "Sulejówka". To oznacza, że muzealnicy mogą się stać potencjalnymi sojusznikami Ziobry. Podobnie jak posłowie, którzy w tej kadencji dostali się do Sejmu z drugiego-trzeciego miejsca na liście. Po wyborach mogliby wypaść za burtę. - Ziobryści uważają, że teraz nie muszą nikogo kaptować, bo "przeciąg" sam ich wyniesie. Po przegranej Lecha Kaczyńskiego otworzy się jedno okno. Drugie może się otworzyć po przegranych wyborach samorządowych. Wiatr jednych wymiecie, a ich wyniesie - opisuje nam malowniczo "teorię przeciągu" polityk PiS-u. "Sulejówka" obawia się za to "zakon PC", czyli stara gwardia z Porozumienia Centrum, wcześniejszej partii Jarosława Kaczyńskiego. To m.in. Przemysław Gosiewski, Joachim Brudziński, Adam Lipiński, Krzysztof Putra. Dopóki PiS będzie miał choćby 5 proc. poparcia, czyli weźmie po jednym mandacie w okręgu (to daje 41 szabel w Sejmie), oni znajdą się w parlamencie. To oni okupują teraz pierwsze miejsca na wyborczych listach. Nie boją się porażki. - "Zakon" boi się czegoś innego - że teraz walczą za Jarosława Kaczyńskiego, a on ich w końcu sprzeda. Potem Ziobro ich wykończy - przekonuje jeden z naszych rozmówców. Odpowiedź ze strony otoczenia Jarosława Kaczyńskiego jest jednoznaczna: prezes nie da się wysłać do żadnego "Sulejówka", nie będzie z nikim niczego negocjował, a w szczególności przekazania władzy. Kaczyński chce przekonać ludzi w swojej partii, że każdy bunt skończy się rozłamem, na którym stracą wszyscy. A Ziobro jest młody i być może ma przed sobą przyszłość polityczną, ale musi jeszcze zaczekać, i to co najmniej dziesięć lat. Musi dojrzeć - tak jak Tusk, który objawił się jako prawdziwy lider dopiero w wieku 50 lat, choć w polityce jest tak długo. Przeciwnicy Ziobry przekonują, że objęcie przez niego władzy nie dałoby żadnej nowej jakości PiS-owi. Mogłoby wręcz pogorszyć jego notowania. Bo to przede wszystkim Ziobro dał twarz IV RP, to on wzbudza wśród elektoratu umiarkowanego, centrowego większą niechęć niż bracia Kaczyńscy. W poszukiwaniu wyjścia A że partia ma słabe notowania i nie ma widoków na przejęcie władzy? Cóż, trzeba przetrwać przy tych notowaniach, które PiS ma dzisiaj. Poza tym sondaże stały się dla PiS łaskawsze, choć trudno jeszcze mówić o stałej tendencji rosnącego poparcia. Trzeba przetrwać może kadencję, może dwie. Ale wciąż z tym samym liderem. Dla tych, którzy potracą mandaty poselskie, znaleźć miejsca w samorządach. Stronnicy Kaczyńskiego przekonują, że w Polsce jest jeszcze za wcześnie na depersonalizację partii, czyli system, w którym - tak jak na Zachodzie - lider zawsze odchodzi po przegranych wyborach, a jego miejsce zajmuje ktoś inny, z nową ekipą i nowymi pomysłami. - PiS ma dopiero osiem lat, a zachodnie partie ponad sto lat. Musimy okrzepnąć, zbudować silne struktury, wiązać z partią pokolenia ludzi, zbudować porządną bazę materialną dzięki państwowym subwencjom. Każda próba przewrotu w partii zniszczy ten proces. Dopiero wtedy, gdy partia okrzepnie, można myśleć o depersonalizacji partii i wymianie pokoleniowej - przekonuje jeden z naszych rozmówców. Według naszych rozmówców, jeśli przewrót się nie powiedzie, obóz Ziobry rozważy założenie własnej partii po porażce prezydenckiej. Własna partia, nawet tworzona na bazie Radia Maryja, jest jednak ryzykowna, bo twardy elektorat PiS, zmobilizowany w walce o Pałac Prezydencki, mógłby okrzyknąć Ziobrę zdrajcą. A ponadto nowa partia musiałaby poszukać pieniędzy na swoją działalność. PiS dostaje subwencję z budżetu. Ale kampania wyborcza do parlamentu byłaby krótka. Nie potrzeba na nią ogromnych pieniędzy. A zbyt długie czekanie z zamachem stanu może doprowadzić do tego, że z partii zostanie nic niewart ogryzek. - Myślenie o własnej partii to absurd. Wystarczy popatrzeć na los Ludwika Dorna, Kazimierza Ujazdowskiego czy Marka Jurka - mówi jeden z polityków z otoczenia prezesa. Większość polityków PiS-u ma nadzieję, że wrócą dobre czasy, bo PO wyłoży się na aferze hazardowej. Ostatnie sondaże powinny być dla partii rządzącej sygnałem ostrzegawczym. W partii Kaczyńskich powiało optymizmem, gdy przedstawiciele Platformy rozpoczęli krucjatę przeciwko Kempie i Wassermannowi. I narazili się tym na totalną krytykę mediów. Wykreowanie Kempy i Wassermanna na męczenników może przynieść PiS-owi same korzyści i przekonać opinię publiczną, że sprawa lobbingu hazardowego wygląda jeszcze gorzej, niż mogłoby to wynikać ze stenogramów z rozmów "Zbycha i Rycha". A może jeszcze coś wypłynie, co przekreśli szanse Donalda Tuska na wygraną w wyborach prezydenckich? Wtedy - marzą politycy PiS-u - partia znów rozwinie skrzydła, a sztandar będzie dzierżył Jarosław Kaczyński. Pogodzony z Ziobrą, który uwierzy, że w przyszłości to właśnie jego namaści prezes na swojego następcę. http://wyborcza.pl/1,75515,7446037,PiS__Jak_tu_przetrwac__W_oczekiwaniu_na_partyjny_zamach.html?as=1&ias=3&startsz=x Przemek -- Reakcja Owsiaka była natychmiastowa. - Rozliczamy się, ojcze. To ojciec się nie rozlicza i, mówiąc krótko, przewala kasę - grzmiał Owsiak podczas konferencji prasowej. W ten sposób odniósł się do zarzutów jakie padły w jednej z audycji stacji z Torunia. Jeden z prowadzących próbował udowodnić, że WOŚP nie działa charytatywnie. |
|