Data: 2010-02-16 18:17:36 | |
Autor: cirrus | |
Niezła ideologia. | |
# Doczytałem się w wywiadzie "Newsweeka" z główną dziś mentorką mediów polskich, że przyszłość należy do "autorytatywnych państw rozwoju". Skoro tak, trudno o żarty. Widzę, że rozbudowuje się ideologia, już nie samo ego ulubieńca ideowego pani profesor. Tak, właśnie ideologia. Z dawna odsłaniana - słownikiem i operacjami CBA, dziś rysuje się coraz wyraziściej. Dotyka podstawowych założeń naszego państwa i dlatego chyba czas ostrzec przed nią. Na wszelki wypadek, choć to jeszcze nie skala "dżumy" z Camusa. Chcę ostrzec nie samymi aluzjami czy uśmieszkiem - a znam długo panią profesor, lubującą się niekiedy w rewelacjach, no, dość odległych od rzeczywistości. Kiedyś wróciła, chyba z Kalifornii, z informacją, że tajne, dostępne tam dokumenty odsłaniają prawdę o narodzinach Solidarności: Solidarność "wymyślił" KGB, by w takim przewrotnym trybie obalenia komunizmu zachować władzę. Żartowaliśmy wtedy, że niemożliwe, bo KGB nie miał nikogo tak inteligentnego jak ona, by taki plan wymyślić.
Oczywiście, z perspektywami "autorytatywnych państw rozwoju" nie ma co polemizować, bo nie przedstawiono żadnych poważnych argumentów, które by kazały domniemywać, że dalszą historię napiszą dyktatury, mniej czy bardziej humanitarne. Putina koncepcja państwa nie rokuje wymierającemu narodowi Rosjan ani ekspansji, ani dobrobytu; Rosjanie jeżdżą zagranicę, oglądać mogą świat przez Internet, nawet cenzurowany. Liczą może jak dawni poddani carów i partii na łaskawą, dobrą władzę, ale - samorząd jest zaraźliwy, Europa kontynentalna też bardzo długo sobie go przyswajała, zaś inteligencji w Rosji nie brak. Za cytowanym sformułowaniem kryje się ideologia - ideologia "mocnego państwa" Jarosława Kaczyńskiego, człowieka niebezpiecznego nie tylko dla brata. Kolejna już, inteligentna pani ulega dziwnej sile przyciągania i trzeba jakiegoś Freuda, by rozszyfrował działanie tej grawitacji. Ale, cóż, mówiąc serio - tak było i w latach, które poprzedziły rok 1933. To głównie panie w środowiskach inteligenckich pierwsze ulegały czarowi "mocy państwa" - i siły wewnętrznej wodza, choć nie specjalnej urody. Dziś tylko sytuacja nie ta i takoż rachuby - kryzys obecny zawiódł, nie jest Wielkim Kryzysem, a Polska wyminęła go bokiem. Brakuje też milionowej gawiedzi do zajść ulicznych i ewentualnych "oddziałów szturmowych". Miał rząd Tuska nie przetrwać jesieni, a jakoś trwa i w zimie, i. przetrwa powodzie. Nie w urzeczonych paniach sprawa. Wedle nie tak dawnych badań prof. Wnuka-Lipińskiego około ćwierć naszego społeczeństwa było gotowe zaakceptować ustrój autorytarny, jak sądzę, z nadzieją, że wypleni on panoszące się zło, zrobi porządek, oczyści państwo z afer, da pracę i da więcej pieniędzy, które zabierze tym wydrwigroszom. Słowem, co czwarty Polak gotów był zaakceptować "mocne państwo", nie znając jego ceny. A już owo "mocne państwo" pachnie dwuznacznie. Pewien zupełnie jednoznaczny polityk uczył przed 80 laty, że należy się powoływać na demokrację, operować językiem demokracji, dopóki się nie zdobędzie władzy. I nie będę przypominał, kto zdobył władzę w trybie demokratycznych wyborów w 1933 r., ani kto ją nie dawno zdobył w Austrii. Camusowska metaforyczna "dżuma" nie zanika tak łatwo - nawet jeśli jej nawrót w państwie Unii Europejskiej trudno sobie wyobrazić. Ale też i u nas w trybie demokratycznym objęli władzę ludzie niechętni demokracji, rozwijający obstrukcję wobec Unii Europejskiej, obojętni zatem wobec interesu Polski, lubujący się, co zaobserwowaliśmy, w przemocy i popisach siły. Wódz powołuje się na "demokrację", ale nie bierze jej serio - czego dowodzi sam jego język, bo nie ma w nim pojęć takich jak "społeczeństwo obywatelskie" i "samorząd". Przez dwa lata IV RP takie słowa z ust wodza nie padały. Nie to, że ich nie pamiętał. On ich nie akceptował. Przymiotnik "autorytatywny" w przyszłości "autorytatywnego państwa rozwoju" kamufluje rzeczywistą treść - chodzi po prostu o państwo "autorytarne". I proszę nie udawać, Koleżanki i Koledzy po fachu, że tego nie zauważacie. Bo lepiej zawczasu, niż za późno. Pewien przedsmak mieliśmy już w latach 2005-2007. Jak obiera się filozofię polityki i mediów Nie wiem, jak wódz zapoznał się z filozofią polityki, którą obrał. Nie zna języków obcych, nie mógł więc czytać odnośnych tekstów po niemiecku, w oryginale. Może ktoś mu opowiedział. Ale już samo przywołanie nazwiska twórcy tej filozofii było, zauważę, czymś zdumiewającym, skoro nie ukrywałem - przynajmniej ja - że Carl Schmitt był nauczycielem intelektualnym hitlerowców. Były członek NSDAP, były hitlerowski radca stanu od 1933 r., w ciągu 40 lat życia po wojnie nie doczekał się, by jakiś uniwersytet niemiecki zaproponował mu katedrę. Zapomniano go, a jego poglądów nie zrehabilitowano nigdy. Pisząc o nim kiedyś, myślałem, że uda mi się przestrzec ludzi podobnej wyobraźni. Uprzedzałem, że nawet zarządzanie historią nic tu nie pomoże, bo ktoś wszystko zapisze, nawet, jeśli mnie już nie stanie. Powtórzmy w skrócie założenia tej filozofii: otóż polityka nie polega na współpracy, lecz na wrogości i ciągłej walce, politykę wyznaczają wrogość i sojusz, stosunki układa się wedle potrzeby chwili, obracając dzisiejszego wroga w sojusznika i na odwrót. Władza decyduje o tym, co obowiązuje - bez względu na prawo; "interes państwa jest czymś więcej niż związanie normą" - pisał Carl Schmitt, uzasadniając swój "decyzjonizm". "Porządek konkretny", jaki narzuca władza, jest wyższy nad porządek prawny, praktyka zaś wedle Schmitta dowiodła wyższości teorii bezpośredniego przymusu. Schmitt, co więcej, odrzucał władzę obliczalną i przewidywalną dla obywatela, który by chciał wiedzieć, czego się po niej spodziewać; Schmitt był też przeciw parlamentaryzmowi, błędnie utożsamianemu z demokracją. W jego rozumieniu demokracja nie potrzebuje parlamentu, który może dać władzę "niesłusznej" większości. Demokracja, według niego, nie wyklucza siły. Jak już zdarzyło mi się pisać, na marginesie takiej perspektywy świata zrodziła się w Polsce - niezależna z pozoru od polityki, choć najgłębiej w niej zanurzona - doktryna sukcesu w mediach, doktryna oglądalności poniektórych telewizji i czytelnictwa gazet - "co dzień nowy konflikt", "co dzień nowa awantura". Premiuje ona konflikt, wrogość i wręcz ją dopinguje. Z niebezpieczną pychą tworzenia postaci politycznych (jak Leppera) i pogrążania ich, gdy fabuła wydarzeń proponuje taką atrakcję. To nie wynikło tylko z ambicji niedocenionych gwiazd intelektu i dziennikarstwa. To koncepcja mediów, zawsze ponętna, bo utrzymuje napięcie. Dziś na porządku dziennym jest w mediach nie tylko chytra tendencyjność w udawanym obiektywizmie, nie tylko dziennikarze lizusy i krypto-rzecznicy prasowi, o których z góry wiadomo, co powiedzą lub napiszą. Obserwuje się jawne kłamstwa, przeinaczanie faktów, chlapanie insynuacjami, czasem nie bez widocznej satysfakcji, którą daje przewaga wystawiania cenzurek, potęga tworzenia opinii. W służbie zła, którego się z pozoru nie dostrzega. A czasem nie docenia. # Ze strony: http://tiny.pl/hm67n -- stevep |
|