Data: 2010-08-28 23:29:52 | |
Autor: cd | |
Kurzątkowski by Schering | |
Jacku wiele o tym w sieci .... , za to wyleciałeś z pracy ?? http://edu.newsweek.pl/artykuly/wydruk.asp?Artykul=7 Handlowcy medycznych koncernów do gabinetów w publicznych przychodniach
wchodzą swobodnie, jak do siebie. Nie zwracają uwagi na oczekujących w kolejkach pacjentów. Niosą ze sobą torby pełne kosztownych prezentów dla lekarzy i zaproszenia na egzotyczne wycieczki. Ten obrazek znany jest powszechnie w Polsce i bodajże tylko w Polsce, bo podobna działalność w większości cywilizowanych krajów została zakazana lub ograniczona szczegółowymi przepisami. U nas proceder uprawiany jest przy niemal podniesionej kurtynie. Przekonaliśmy się o tym przy pracy nad tym tekstem. "Newsweek" dotarł do listy polskich medyków, którzy 30 października mają wylecieć samolotem do Chile. Wezmą tam udział w Światowym Kongresie Ginekologicznym. 114 osób spędzi 10 dni w Santiago de Chile. Będą wśród nich przedstawiciele lekarskiej elity, wszyscy zatrudnieni w publicznych placówkach służby zdrowia, m.in. największe sławy polskiej ginekologii: prof. Antoni Basta z Krakowa, prof. Janusz Emerich z Gdańska, prof. Wiesław Szymański z Bydgoszczy, prof. Romuald Dębski z Warszawy, prof. Tomasz Pertyński z Centrum Matki Polki w Łodzi. Nie byłoby w tej wyprawie nic nagannego, gdyby nie sponsorował tej wycieczki niemiecki koncern farmaceutyczny Schering AG. Rynek leków w Polsce jest niezwykle atrakcyjny. Mimo recesji gwałtownie się rozwija, bowiem wydatki na wizyty w przychodniach i na lekarstwa to ostatnia rzecz, na której Polacy są skłonni oszczędzać przy planowaniu domowego budżetu. W 2000 r. wydaliśmy na leki 10,4 mld zł, a w 2002 r. suma ta sięgnęła 11,7 mld zł. To ogromny tort do podziału, a cukiernikiem, który kroi go na kawałki, są lekarze wypisujący recepty. Dlatego to właśnie im koncerny ofiarowują kosztowne gadżety i ich zapraszają na zagraniczne wyjazdy. Z tego, że sytuacja nie jest zdrowa, zdaje już sobie sprawę Naczelna Izba Lekarska, która zapowiada, że za parę tygodni, podczas wrześniowego ogólnopolskiego zjazdu lekarzy w Toruniu, będzie forsować zmiany w kodeksie etyki lekarskiej, aby uniemożliwić takie praktyki. Uczestnicy wyjazdu do Chile oczywiście nie sądzą, że postępują nieetycznie. Kategorycznie zaprzeczają, by nakładano na nich jakiekolwiek obowiązki; przepisywania leków Scheringa czy zalecania ich pacjentom. Nic takiego, oni jadą na kongres naukowy. - Sponsorowane wyjazdy na konferencje to jedyna możliwość kontaktu polskich lekarzy z najnowszymi osiągnięciami w ginekologii. Nie stać nas, by uczestniczyć w nich za własne pieniądze. My nawet nie możemy kosztów takich podróży odpisywać sobie od podatku, co jest normalne na Zachodzie - mówi prof. Emerich, szef Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego na Pomorzu. Z kolei prof. Szymański - szef Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego, organizacji skupiającej wszystkich lekarzy tej specjalności - podkreśla, że polska grupa będzie jedną z najliczniejszych na kongresie, co świadczy o tym, że nasi lekarze poważnie traktują swój zawód i na pewno skorzystają na tym pacjenci. Oprócz uznanych autorytetów Schering zabiera też do Ameryki 48 zwycięzców konkursu "Pozdrów Mnie!!!". To także ginekolodzy, ale klucz ich doboru był inny. Przedstawiciele koncernu odwiedzali gabinety w całej Polsce, zaopatrzeni w kartki pocztowe z reklamą produkowanych przez Scheringa tabletek antykoncepcyjnych logest. Namawiali lekarzy do wysyłania jak największej liczby reklamówek do znajomych medyków. Ci, którzy wypełnili najwięcej druków, w nagrodę lecą teraz do Chile. Akcja Scheringa to był sukces. Aby wygrać w konkursie, niektórzy spędzili całe noce na wynajdywaniu w Internecie i książkach telefonicznych adresów setek gabinetów ginekologicznych. Następnie wypisywali je na kartkach z reklamą logestu. Nie płacili ani grosza za przesyłkę. Ich zadaniem było tylko zaadresowanie kartki, przystawienie osobistej pieczątki i przekazanie reklamówki pracownikowi Scheringa, który już sam zajmował się kupowaniem znaczków pocztowych i wysyłaniem. Rekordzista i główny zwycięzca konkursu - dr Marek Kodymowski z Torunia - wypełnił 2883 kartki, dzięki czemu trafił bez problemu na listę uczestników wyjazdu do Chile. - Nie mam poczucia, że stałem się akwizytorem reklam. Potraktowałem to jak dobrą zabawę. Zresztą logest to wartościowy lek - powiedział "Newsweekowi" dr Kodymowski. W czasie rozmowy telefonicznej w środę w ubiegłym tygodniu oznajmił nam z rozbrajającą szczerością, że właśnie jest u niego pracownik Scheringa, który odwiedził go podczas dyżuru w szpitalu w Aleksandrowie Kujawskim, aby zostawić materiały reklamowe. Jacek Kurzątkowski, dyrektor ds. marketingu w Schering AG, nie ma wyrzutów sumienia z powodu wciągania lekarzy w akcję promocyjną logestu. Nie widzi też nic złego w tym, że jedynym kryterium doboru lekarzy na konferencję naukową była liczba wysłanych kartek z reklamą. Kurzątkowski twierdzi, że liczba wysłanych pocztówek nie była jedynym warunkiem, jaki musieli spełnić uczestnicy, a szczegółowo określał je regulamin konkursu. Z regulaminem nie mogliśmy się jednak zapoznać, bo... pracownicy Scheringa nie mogli go odnaleźć. Dokument zaginął. Jednocześnie żaden z pytanych przez nas ginekologów jadących z Scheringiem do Chile w ogóle nie słyszał o żadnym regulaminie konkursu. - Zasada była prosta: dotrzeć do jak największej liczby ginekologów. A że nagroda była atrakcyjna, skorzystałem z okazji - mówi dr Artur Kowalski z Częstochowy, który przystawił pieczątkę na 2783 pocztówkach i zajął drugie miejsce. Ani jeden z siódemki lekarzy, do których dotarliśmy, nie uważa się za agenta reklamowego zachodniego koncernu. Niektórzy, jak dr Małgorzata Radecka z Krakowa, byli wręcz oburzeni, że pytamy ich o "prywatne sprawy". Wszyscy podkreślali, że w Chile będą się dokształcać i dzięki temu zyskają pacjenci. Czy pacjenci rzeczywiście mogą zyskać? - Kiedy lekarze wracają z tego typu imprez, słyszę zazwyczaj opowieści o tym, jaki wspaniały był hotel, co pięknego zwiedzili, na jakim raucie byli - mówi dr Grzegorz Luboiński z Centrum Onkologii w Warszawie, od wielu lat występujący przeciwko bezpośredniemu sponsorowaniu lekarskich wyjazdów przez koncerny. O nowych prądach w specjalizacji nie ma mowy. Próżno by też szukać ciekawych artykułów z konferencji w prasie fachowej. - Wątpię, czy chorzy mają jakąkolwiek korzyść z tych wojaży - dodaje Luboiński. Efektem jest być może raczej zawyżona cena leku, jaką płaci chory. To właśnie w niej mogą się odbijać koszty ekskluzywnych wycieczek. Schering oczywiście nie jest jedyną firmą stosującą podobne metody marketingowe. Środowisko lekarskie jest do tego typu prezentów przyzwyczajone. Jeżdżą profesorowie, jeżdżą też "przepisywacze" - jak w nomenklaturze koncernów nazywa się szeregowych lekarzy, mających bezpośredni i najczęstszy kontakt z pacjentami w szpitalach, przychodniach i gabinetach. Jeden z potentatów na naszym rynku, firma Novartis, w czasie trwającej od dwóch lat akcji promocyjnej leku foradil (zresztą jednego z trzech najlepszych leków na astmę) wysłał za granicę już prawie 700 pneumonologów i alergologów. Lekarze jeździli na kilku i kilkunastodniowe wypady m.in. na Majorkę, Kretę, Maderę, Sycylię, Mauritius, a także do Singapuru i Portugalii. Była to nagroda za wypisywanie leku i zachęta, by robić tak dalej. Oprócz paru godzin pogadanek marketingowych cały wyjazd skupiał się na zwiedzaniu i zabawie. Według pracowniczki Novartisu, która wysłała na zagraniczne wojaże sześciu lekarzy, głównym punktem programu była zabawa. - Wszyscy wracali zadowoleni - mówi i na dowód pokazuje dziękczynny prezent od lekarza: drogą, ale niezbyt gustowną papierośnicę z Portugalii. Nie tylko alergolodzy mogli liczyć na przychylność Novartisu. Pod koniec 2001 r. firma zabrała samolotem na Maltę, na czterodniowe seminarium, prawie 100 polskich onkologów. W ciągu tych 4 dni przewidziano zaledwie 6 godzin wykładów na temat wprowadzanych na rynek leków na raka. Wśród uczestników wycieczki (mieli tam też wykłady) byli m.in. prof. Maciej Krzakowski z Centrum Onkologii w Warszawie (krajowy konsultant ds. onkologii) oraz konsultanci regionalni: dr Tadeusz Pieńkowski z Warszawy i dr Krzysztof Składkowski z Gliwic. Po wykładach resztę czasu zajęło im zwiedzanie wyspy, imprezy i kąpiele w basenie. Ale nie każdy lek jest wart zorganizowania egzotycznej wycieczki. Czasem więc imprezy dla lekarzy odbywają się w Polsce. Pod koniec czerwca firma Hexal zorganizowała "zawody wędkarskie" w Przeczycach pod Częstochową. Sympatię środowiska medycznego zjednywano w czasie wieczornych "towarzyskich spotkań". Kulminacyjnym momentem jednego z nich było wkroczenie na "salę konferencyjną" dwóch młodych pań, ubranych niemal wyłącznie w szarfy, na których widniały nazwy leków produkowanych przez Hexal. Z czasem panie zdjęły szarfy i całkiem odsłoniły swoje wdzięki, co spotkało się z entuzjazmem zaproszonych panów lekarzy. "News-week" dotarł do nagrania filmowego dokumentującego tę zabawę podczas zawodów wędkarskich. Próbowaliśmy zapytać kierownictwo koncernu, czy erotycznym pokazem kończą się wszystkie imprezy Hexalu, jednak odpowiedzialny za kontakty z mediami dr Ernest Bartosik odmówił nam komentarza. Choć organizowanie striptizu dla lekarzy, aby zachęcić ich do zapisywania leków, robi wrażenie wyjątkowo nachalnej metody lobbystycznej, to w rzeczywistości należy do bardziej łagodnych i cywilizowanych. Na drugim biegunie jest brutalne "dawanie w łapę" w czasie wizyt przedstawicieli firm w gabinetach lekarskich. Choć tam wszystko odbywa się bez świadków - jest tylko lekarz i "rep", jak potocznie nazywa się reprezentantów firm - to nasi rozmówcy z koncernów farmaceutycznych (w obawie o utratę pracy nie zgodzili się na ujawnienie nazwisk) twierdzą, że tego typu metody stosowane są na co dzień. Nie można się więc dziwić, że lekarze - nawet jeśli ich szefowie tego zakazują - chętnie współpracują z "repami". A ci ostatni nie tylko nie zwracają uwagi na zakazy, ale wręcz zachęcają do ich łamania. Tak było w Krakowie, gdy Małopolska Kasa Chorych zabroniła półtora roku temu wieszania w przychodniach plakatów reklamowych i ulotek promocyjnych. Wówczas Jacek Kurzątkowski, dyrektor ds. marketingu w firmie Schering, wysłał do swoich "repów" instruktażowe pismo wychwalające metody stosowane przez jedną ze swoich pracowniczek. "Kasia rozkłada materiały promocyjne w państwowych placówkach służby zdrowia mimo zakazu kas chorych. Oczywiście po krótkim czasie materiały te usuwane są przez sprzątaczki. Jednakże zanim to nastąpi, pacjentki mają z nimi kontakt" - pisał Kurzątkowski. "Ten sposób ma jedną ogromną zaletę, otóż panie sprzątaczki zabierają z poczekalni wszystkie materiały promocyjne, w tym również konkurencji. Tak więc, dzięki intensywności pracy Kasi i jej ciągłemu powracaniu do przychodni, tylko ulotki firmy Schering są dostępne w poczekalniach. (...) Kasia przekonuje lekarzy i położne pracujące w państwowych placówkach służby zdrowia, by materiały promocyjne przechowywali w szufladach i wydawali je bezpośrednio pacjentkom" - czytamy w piśmie mającym instruować przedstawicieli Scheringa. Efekt? Dziś w Krakowie już nikt nie przejmuje się zakazem. Plakaty reklamowe najróżniejszych firm wiszą w prawie wszystkich przychodniach. - Ale najbardziej powszechne metody dochodzenia do lekarzy to podpisywanie z nimi umów o dzieło na fikcyjne wykłady lub namawianie do udziału w postmarketingowych badaniach, mających rzekomo analizować skuteczność leku - mówi przedstawicielka jednej z największych na polskim rynku firm farmaceutycznych. Metoda "na wykład" jest najprostsza. W umowie stwierdza się, że lekarz przeprowadził dla firmy wykład na temat poważnej choroby, jaką bez wątpienia jest np. osteoporoza. W razie problemów z urzędem skarbowym "rep" zawsze może zaświadczyć, że to on był jedynym słuchaczem wykładu prowadzonego w gabinecie doktora. W rzeczywistości cała prelekcja sprowadza się do spisania umowy i podania "repowi" numeru konta lekarza, który w zamian zobowiązuje się przepisywać, z pewnością skuteczne, lecz jednak wskazane medykamenty. Ta metoda nie jest jednak wystarczająco skuteczna, bo czasem lekarze biorą pieniądze od paru firm, a potem i tak przepisują to, co chcą. Dlatego koncerny często decydują się na bardziej skomplikowaną metodę, jaką jest udział lekarza w tzw. badaniach nad skutecznością leku. Doktor musi wtedy pobrać od "repa" ankiety i wypełniać je wraz z konkretnym pacjentem, który stosuje lek w czasie kilkutygodniowej lub kilkumiesięcznej kuracji. Po zakończeniu leczenia "rep" pojawia się ponownie i odbiera wypełnioną ankietę. Właścicielem badań pozostaje koncern. Nawet jeśli wyniki są złe, nigdy nie trafiają do wiadomości publicznej, bo lekarz zobowiązany jest do zachowania tajemnicy. Nasi rozmówcy z firm farmaceutycznych twierdzą, że w zamian za to lekarz otrzymuje około stu złotych za udział w badaniach. O tym, że takie działania są nieetyczne, szefowie koncernów wiedzą. Niektórzy - jak dr Paweł Żelewski, szef polskiego oddziału Novartisu - wypowiedzieli korupcyjnym metodom wojnę. Po objęciu stanowiska prezesa firmy pod koniec ubiegłego roku Żelewski podjął decyzję o zaprzestaniu sponsorowania wyjazdów zagranicznych dla lekarzy. Ponadto każdy z pracowników Novartisu musiał również podpisać wewnętrzny kodeks etyczny. - Już pożegnaliśmy się z kilkoma osobami, wobec których mieliśmy uzasadnione podejrzenia, że obiecują lekarzom korzyści za wypisywanie naszego leku - mówi szef jednego z większych farmaceutycznych koncernów. Także Naczelna Izba Lekarska zdała już sobie sprawę, że musi się zająć korumpowaniem lekarzy przez firmy medyczne. Chce uregulować ten problem podczas swojego wrześniowego zjazdu. - Po raz pierwszy zostanie do kodeksu etyki lekarskiej wprowadzony rozdział pod tytułem: "Związki lekarzy z przemysłem". Wiemy, że w obecnej, fatalnej sytuacji służby zdrowia sponsoring naszego środowiska jest konieczny. Chcemy jednak, by te związki nie miały charakteru tajnych spotkań w gabinecie. Chcemy też, by lekarze nie mogli brać udziału w badaniach, które nie mają nic wspólnego z nauką, a są zwykłym marketingiem. Spodziewam się gorącej dyskusji na zjeździe - mówi prezes Naczelnej Izby Lekarskiej dr Konstanty Radziwiłł. Grażyna Kopińska, szefowa Programu przeciw Korupcji w Fundacji Batorego, obawia się jednak, że lekarze nie są jeszcze gotowi na radykalne samooczyszczenie. - Nie widzę dobrej woli zwłaszcza w sprawie sponsorowania różnych wycieczek. To nie zniknie. Zdaniem Grażyny Kopińskiej idealnie byłoby więc, gdyby decydujący wpływ na dobór osób uczestniczących w turystycznych konferencjach czy jakichkolwiek zawodowych wojażach miał samorząd lekarski, który przecież lepiej wie, który lekarz jest bardziej skłonny, aby ulegać pokusom tworzonym przez koncerny farmaceutyczne. Tymczasem mimo powszechnej wiedzy o zjawisku przekupywania lekarzy proceder trwa w najlepsze. Nawet głośna sprawa wyjazdu do Republiki Południowej Afryki szefów 13 kas chorych w maju 2002 roku rozeszła się po kościach. Od kilkunastu miesięcy wiadomo, że w tym wyjeździe szefów kas (a więc ludzi odpowiedzialnych za podpisywanie kontraktów z koncernami farmaceutycznymi) brał udział przedstawiciel jednej z firm - Roche. Nigdy jednak nie ujawniono, kto finansował wyjazd, a jego organizator, niemiecka fundacja GVG, odmówiła informacji o sponsorach wyprawy. Tak długo, jak sami lekarze nie zaczną walczyć z tym zjawiskiem, skazani będziemy na metody, jakie zastosowano w placówkach publicznej służby zdrowia na warszawskim Mokotowie. Tam od 1 września lekarze dostali kategoryczny zakaz przyjmowania w przychodniach przedstawicieli firm farmaceutycznych, jak podaje "Gazeta Wyborcza". Teraz, aby móc wręczyć doktorowi prezent lub zaprosić go na egzotyczną wycieczkę, koncern farmaceutyczny będzie musiał najpierw w majestacie przepisów wpłacić przychodni odpowiednią sumę. Dopiero potem przedstawiciel firmy będzie mógł ruszyć znaną już sobie ścieżką - od gabinetu do gabinetu. W ten sposób na ropiejący wrzód przylepiono brudny plaster - zalegalizowano dawanie prezentów lekarzom, pod warunkiem, że koncerny będą dzielić się swoimi zyskami z przychodniami. |
|
Data: 2010-08-28 15:02:23 | |
Autor: demolant | |
Kurzątkowski by Schering | |
On 28 Sie, 23:29, cd <pablo....@gmail.com> wrote:
http://groups.google.pl/groups/profile?enc_user=naVTNBMAAAD9KNnZxQZsYbWDtZRoEuAaWMj6vob75xS36mXc24h6ww Możesz jak człowiek podpisać się, czy jak inni podsrywacze tworzysz byt tymczasowy. Tak było z Bernaciakiem czy Pawłem Porębą ("Duch Leszka"). Osoby nie znane szkalowały. Chroniąc się anonimowością. pozdrawiam rc |
|
Data: 2010-08-29 21:22:46 | |
Autor: tomek.sz | |
Kurzątkowski by Schering | |
Żartujesz?!
tomek. sz http//www.water.fr.pl -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- - Osoby nie znane szkalowały. Chroniąc się anonimowością. pozdrawiam rc |
|
Data: 2010-08-29 20:44:43 | |
Autor: | |
Kurzątkowski by Schering | |
tomek.sz <tomek.sz@fr.pl> napisał(a):
Żartujesz?! Przypuszczać sobie mogę, ale niezbędny jest dowód kto to był/li, czy teraz jest. pozdrawiam rc -- |
|
Data: 2010-08-29 02:52:05 | |
Autor: Daniel Kowalski | |
OT Kurzątkowski by Schering | |
<CUT> (bo dłuugie)
Sorry, ale co to ma wspólnego z nurkowaniem? |
|
Data: 2010-08-29 08:35:46 | |
Autor: Maciej S. | |
Kurzątkowski by Schering | |
A przestań pieprzyć. Lobbing jest był i będzie, na całym świecie - jakoś wszędzie potrafi być uregulowany, tylko nie u nas - zwyczajnie z zawiści, olaboga lekarz pojechał do Chile, skandal konował jeden, zamiast siedzieć w Wąchocku i przyjmować alkoholików do rana to pojechał się uczyć.
Wszędzie na świecie firmy legalnie wysyłają lekarzy na szkolenia - a on o tym ma obowiązek mówić, za każdym razem jak np. mówi wykład to zapowiada - mówięo takim i takim leku, ale na szkolenie mnie wysłałą taka i taka firma. I wszyscy wiedzą o co chodzi, lekarz nie może pozwolić sobie ani na nachalną reklamę, ani na wciskanie tego samego leku pacjentom. U nas skoro wszystko jest zakazane i w podziemiu, to nie ma przeszkód, nieprawdaż? Uważaj bo z zawiści żyłka ci pęknie - ale jest na to sposób - zostań ordynatorem. Tylko 12 lat nauki i już. MS |
|
Data: 2010-08-29 08:41:46 | |
Autor: Maciej S. | |
Kurzątkowski by Schering | |
- jak dr Paweł Żelewski, szef polskiego oddziału Novartisu - wypowiedzieli Debil i tyle. Jak firma ma sprzedać towar bez promocji skoro na rynku masa takich samych lekó w takiej samej cenie? To nie zniknie. Zdaniem Grażyny Kopińskiej idealnie byłoby więc, gdyby Tak, i do Chile będą TYLKO jechały dziadki z Samorządu i ich koledzy. Nie rozśmieszaj mnie. Wyjście jest proste - uregulować a nie zakazać. |
|
Data: 2010-08-29 17:13:59 | |
Autor: Arturro | |
Kurzątkowski by Schering | |
cd <pablo.see@gmail.com> napisał(a):
Jacku wiele o tym w sieci .... , za to wyleciałeś z pracy ?? http://edu.newsweek.pl/artykuly/wydruk.asp?Artykul=7Jacek nalezy do niewielkiego grona osób, które mają niezwykły dar zrażania do siebie ludzi. Ciekawe czy zalazł za skórę Pablo? -- |