Data: 2011-04-04 22:52:01 | |
Autor: Inc | |
Komuchy i SBecy z PO | |
Od czasu zmiany strategicznego kierunku polskiej polityki zagranicznej, najważniejszą placówką dyplomatyczną III RP jest bez wątpienia ambasada w Moskwie. Jej dzisiejszą rolę można porównać jedynie z końcowym okresem lat 80., gdy szyfrogramy wymieniane pomiędzy pereelowską placówką, a centralą MSZ oraz tajne konsultacje Adama Michnika w Moskwie nadawały kształt polskiej „transformacji ustrojowej”. Znaczenie ambasady wzrosło niepomiernie po tragedii smoleńskiej, głównie z powodu nawiązania przez grupę rządzącą ożywionych kontaktów z reżimem Putina i koniecznością konsultowania na drodze dyplomatycznej kolejnych aktów polsko-rosyjskiego „pojednania”. Wizyty ministra Ławrowa i jego uczestnictwo w odprawach polskich ambasadorów czy forsowanie przez Sikorskiego otwarcia granicy z Obwodem Kaliningradzkim potwierdzają jedynie najwyższą rangę „kierunku moskiewskiego” w polityce III RP.
Niestety, nadal niewiele wiemy o rzeczywistej roli ambasady polskiej w Moskwie w procesie przygotowań do ostatniego lotu Prezydenta Kaczyńskiego i w okresie poprzedzającym tragiczną datę 10 kwietnia. Jeszcze mniej wiadomo o działaniach polskich dyplomatów w dniu katastrofy i później, gdy rząd Donalda Tuska oddał Rosjanom wszystkie uprawnienia dotyczące śledztwa. O tym, że wiedza na ten temat może być istotna dla wyjaśnienia okoliczności tragedii mogliśmy się przekonać, gdy dziennikarz „Rzeczpospolitej” Cezary Gmyz ujawnił prawdziwe dossier Tomasza Turowskiego – agenta Departamentu I SB MSW, oficjalnie - ambasadora tytularnego w Moskwie. Fakt, iż to właśnie Turowskiemu powierzono w dniu 15 lutego 2010 funkcję kierownika najważniejszej struktury wydziałowej misji - Wydziału Politycznego ambasady i zlecono udział w przygotowaniach do wizyty Lecha Kaczyńskiego, nakazuje poświęcić szczególną uwagę personelowi tej placówki dyplomatycznej, ale też pytać o powód nadzwyczajnego uaktywnienia wieloletniego funkcjonariusza pereelowskiej bezpieki. Z wyjaśnień rzecznika prasowego MSZ Marcina Bosackiego wynika, że decyzję o powierzeniu Turowskiemu odpowiedzialnej funkcji szefa Wydziału Politycznego kierownictwo MSZ podjęło „kierując się jego bogatym doświadczeniem dyplomatycznym, w tym pobytem w latach 90. na placówce w Moskwie właśnie.” Agent „Orsom” ( taki pseudonim nosił Turowski w Wydziale XIV Departamentu I SB MSW) miał okazję poznać państwo „realnego socjalizmu” już w latach 80. i 90., gdy często podróżował do Związku Sowieckiego. W roku 1993 rozpoczął pracę w MSZ, w departamencie Europa II (zajmującym się Europą Wschodnią) najpierw jako doradca, potem wicedyrektor departamentu. W 1996 r. wyjechał na placówkę do Moskwy, gdzie najpierw pełnił funkcję radcy, potem ministra pełnomocnego. Trudno przypuszczać, by te właśnie, dość odległe „doświadczenia dyplomatyczne” po kilkunastu latach miały zdecydować o ponownym skierowaniu Turowskiego do Moskwy, na dwa miesiące przed tragedią smoleńską. Odpowiedź na pytanie: kto i dlaczego podjął taką decyzję oraz czy miały w niej udział „czynniki rosyjskie”, może pomóc w wyjaśnieniu istotnych okoliczności związanych z dramatem 10 kwietnia. Przypadek Turowskiego potwierdza jednocześnie, że nikogo nie dziwi obecność w dyplomacji RP ludzi służących władzy komunistycznej czy funkcjonariuszy policji politycznej PRL, wykonujących zadania na rzecz sowieckich decydentów. Przez 20 lat niepodległa Rzeczpospolita nie uwolniła się od obecności wszelkiej maści moskiewskich absolwentów Państwowego Instytutu Spraw Międzynarodowych (MGIMO), Akademii Dyplomatycznej czy podyplomowego studium w WSNS przy KC PZPR. Przed ośmiu laty, gdy rząd Leszka Millera obsadzał takimi „fachowcami” placówki dyplomatyczne, ostro brzmiał głos wiceszefa sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych Bogdana Klicha z PO: „Jeśli ktoś uczył się dyplomatycznego fachu w KC, PRON albo na moskiewskich akademiach, to mam poważne wątpliwości, czy jest dobrze przygotowany do pełnienia stanowiska ambasadora w demokratycznym państwie” – grzmiał Klich. Przyznając ministrowi Cimoszewiczowi prawo do prowadzenia „autorskiej polityki kadrowej”, szef sejmowej komisji perorował, iż „jej zasadą winno być jednak przygotowanie merytoryczne i umiejętność promowania Polski za granicą, a nie reguła, że kadry mają pochodzić z kręgu bliskiego ministrowi”. Warto mieć na uwadze te wypowiedzi członka obecnej ekipy rządzącej, gdy spojrzymy na proweniencję niektórych osób reprezentujących dziś państwo polskie na placówkach dyplomatycznych w Federacji Rosyjskiej. Głos Klicha jest o tyle ważną wskazówką, że można domniemywać, iż osoby te pochodzą z kręgu bliskiego ministrowi Sikorskiemu. Mogłoby zatem dziwić, że znajdziemy tam postać niemal symbolizującą kontynuację polityki kadrowej Millera i Cimoszewicza, - obecnego konsula generalnego RP w Sankt Petersburgu Jarosława Drozda. To on właśnie, w roku 2003 jako wicedyrektor Departamentu Systemu Informacji MSZ, zaciekle bronił ówczesnych nominacji dyplomatycznych podkreślając, że „wszyscy ambasadorowie powołani w ostatnim okresie spełniają kryterium kompetencji i fachowości, a wypominanie im wykształcenia i wcześniejszej kariery to żaden zarzut. Nie można mieć pretensji, że ktoś urodził się wcześniej niż ktoś inny”– odpowiadał Klichowi Jarosław Drozd. Z osobą Drozda związany jest interesujący epizod w sprawie Anny Jaruckiej – asystentki ówczesnego szefa MSZ Włodzimierza Cimoszewicza. Wart przypomnienia, bo w jego tle można dostrzec grę służb specjalnych. Przed kilkoma miesiącami Jarucka została skazana za posługiwanie się pięć lat temu fałszywym dokumentem oraz za składanie fałszywych zeznań. Jarucka twierdziła, że dostała pisemne pozwolenie Cimoszewicza na zmianę treści jego oświadczenia majątkowego w sprawie akcji PKN Orlen. Z dokumentem tym Jarucka rzekomo zgłosiła się najpierw do Wojciecha Brochwicza, byłego wiceministra spraw wewnętrznych i oficera służb specjalnych, radcy prawnego i eksperta PO. Ten zainteresował sprawą posła PO, członka komisji ds. PKN Orlen Konstantego Miodowicza, który zdecydował się przedstawić ją opinii publicznej. Sprawa doprowadziła do wycofania się Cimoszewicza z wyborów prezydenckich w 2005 roku. W styczniu 2005 roku Jarucka pracowała w MSZ, gdzie wicedyrektorem departamentu systemu informacji był Jarosław Drozd. Podczas towarzyskiej rozmowy z Drozdem, Jarucka miała wyjąc z torebki i pokazać dwa poufne szyfrogramy, informując, że dostała je od znajomej dziennikarki i widziała więcej oryginałów takich dokumentów. Okazane Drozdowi pisma powinny znajdować się w jego ministerialnym sejfie. "Lubiła stwarzać wrażenie, że ma na coś wpływ. Dziś myślę, że chciała mi pokazać, że coś ważnego wykryła, że jest ważnym czynnikiem dla ministerstwa” – zezna potem Drozd. O zdarzeniu zawiadomił szefów, ci zaś zaalarmowali ABW. Wybucha afera. Taka była wersja MSZ. Jarucka zaś twierdziła, że ktoś podrzucił na jej biurko dwie tajne depesze (po kilku miesiącach stwierdziła, że mógł to być syn Drozda). Ona dokumenty znalazła i zaniosła, gdzie trzeba. Potem zresztą sama poszła do ABW, bez formalnego wezwania. Nie miała pojęcia, że wybuchnie z tego afera, którą nazwie potem prowokacją. Dzięki reakcji Drozda i zawiadomieniu ABW doszło do przeszukania w domu Jaruckiej, podczas którego znaleziono oświadczenia majątkowe Cimoszewicza. Kilka miesięcy później, Drozd otrzymał nominację na stanowisko konsula w Petersburgu. Był jednym z oficjeli oczekujących 10 kwietnia na lotnisku Siewiernyj na przylot delegacji Lecha Kaczyńskiego. 17 listopada 2010 roku minister Radosław Sikorski nadał Jarosławowi Drozdowi stopień dyplomatyczny ambasadora tytularnego, przyznawany zasłużonym członkom służby zagranicznej. Tego samego dnia tytuł ambasadora tytularnego otrzymał również Jarosław Czubiński – do niedawna konsul generalny w Kaliningradzie, obecnie dyrektor generalny służby zagranicznej. W resorcie spraw zagranicznych od 1985 roku. Postać warta uwagi, bo reprezentująca dyplomatów RP z komunistycznym rodowodem. Według tekstu K. Góreckiego z "Naszej Polski" z 27 września 2005 r., Jarosław Czubiński, jest bratankiem Lucjana Czubińskiego - długoletniego prokuratora generalnego PRL, w latach1981–1983 szefa wojsk MSW, późniejszego wiceministra spraw wewnętrznych PRL. Podobnie jak w resorcie spraw wewnętrznych, tak w dyplomacji III RP można znaleźć osoby kontynuujące tradycje klanów rodzinnych. Przed kilkoma tygodniami ujawniono, że nowy ambasador w Peru Jarosław Spyra był funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa, przygotowywanym do pracy w pereelowskim wywiadzie. Zakończył służbę w SB po dziesięciu miesiącach, bo w tym czasie w Polsce „skończył się komunizm”. Po zlikwidowaniu SB Spyra nie znalazł się wśród oficerów Urzędu Ochrony Państwa, lecz wybrał drogę kariery dyplomatycznej. Ponieważ w oświadczeniu lustracyjnym Spyra zataił informację o służbie w bezpiece (mimo, iż nie przeszkodziłoby mu to objąć funkcji ambasadora) może liczyć się z zakazem zajmowania stanowisk publicznych i utratą biernego prawa wyborczego. Dziennikarz Cezary Gmyz, który ujawnił przypadek Spyry przypomniał również, że sprzeciw wobec tej kandydatury (zatwierdzonej przez sejmową komisję już w lutym 2009 roku) wyrażał Prezydent Lech Kaczyński. Wątpliwości Kaczyńskiego budził fakt, że Spyra pochodził z tzw. rodziny resortowej i był synem płk Eugeniusza Spyry, byłego naczelnika Wydziału III w Departamencie I SB MSW. Takich obiekcji nie miał Bronisław Komorowski, gdy 18 czerwca 2010 roku, jako marszałek Sejmu, pełniący obowiązki prezydenta, podpisał nominację Spyry. Nie wydaje się również, by dla grupy rządzącej i ministra Sikorskiego fakt współpracy z komunistyczną bezpieką miał istotne znaczenie przy obsadzie stanowisk dyplomatycznych. W ambasadzie RP w Moskwie, najważniejszą komórką misji, tuż po wydziale politycznym, którym kierował agent SB Tomasz Turowski, jest Wydział Promocji Handlu i Inwestycji, działający w ramach ambasady, jako placówka Ministra Gospodarki. Jak dowiemy się ze strony internetowej wydziału, jego „misją jest nie tylko udzielenie pomocy polskim firmom, ale także wspieranie firm zagranicznych, zainteresowanych kupnem Waszych towarów i usług, jak również inwestycjami w naszym kraju.” Wydziałem tym, w randze radcy-ministra kieruje od niedawna Marek Ociepka – funkcjonariusz Departamentu I SB MSW. To człowiek, który nie popełnił błędu Jarosława Spyry. 28 sierpnia 2002 - w „Monitorze Polskim” nr 36 ukazały się oświadczenia lustracyjne ministrów rządu Leszka Millera . Do współpracy ze służbami specjalnymi PRL przyznał się m.in. ówczesny wiceminister finansów Marek Ociepka, urodzony 14 sierpnia 1952 roku w Warszawie, który oświadczył, że był funkcjonariuszem organów bezpieczeństwa państwa, a konkretnie Departamentu I SB MSW (tzw. wywiadu PRL) – tego samego, w którym służył Tomasz Turowski. Również w jego przypadku mamy do czynienia z tzw. rodziną resortową. Ojcem Marka Ociepki był bowiem tow. płk Wiesław Ociepka: od 1945 w PPR, następnie PZPR. W latach 1945–1948 etatowy pracownik Związku Walki Młodych, od 1950 we władzach Związku Młodzieży Polskiej. Od roku 1955 Wiesław Ociepka był już funkcjonariuszem partyjnym w KC PZPR, a w 1964 został zastępcą członka Komitetu Centralnego PZPR Należał m.in. do Zespołu ds. Polityki Wyznaniowej przy Wydziale Administracyjnym KC PZPR, który z ramienia partii realizował politykę antykościelną komunistycznego państwa. W rządzie płk Piotra Jaroszewicza, Wiesław Ociepka został w grudniu 1971 roku ministrem spraw wewnętrznych. Pełni tę funkcję do 28 grudnia 1973 roku. Tego dnia, w rejonie lotniska Szczecin-Goleniów miała miejsce katastrofa samolotu rządowego AN 24-W. Samolot uderzył w ziemię z taką siłą, że jego szczątki znalazły się w promieniu kilkuset metrów. W katastrofie zginęło 17 osób: szef MSW Wiesław Ociepka, czechosłowacki minister spraw wewnętrznych Radko Kaska i towarzyszący mu funkcjonariusze czechosłowackiego MSZ oraz pięciu oficerów polskiego MSW i załoga wojskowego samolotu. Zadbano, by informacje o katastrofie i jej przyczynach nie przedostały się do publicznej wiadomości - miejsce wypadku zostało natychmiast otoczone przez milicję, wojsko i SB, zaś cenzura zakazała gazetom publikowania jakichkolwiek informacji poza oficjalnymi komunikatami. Nazwisko Wiesława Ociepki pojawiło się ponownie w latach 80., gdy ministerstwem spraw wewnętrznych kierował Czesław Kiszczak, z którego polecenia powstała resortowa komisja gen. Władysława Pożogi, do zbadania tzw. afery „Żelaza”. Sprawa dotyczyła bandyckich akcji Departamentu I SB MSW dokonywanych na Zachodzie w latach 70. (rabunki, morderstwa, oszustwa) dzięki którym gromadzono ogromne łupy, przekazywane następnie do kraju, do podziału dla najwyższych rangą towarzyszy partyjnych. Końcowy raport komisji Pożogi wspominał, że za operację "Żelazo" odpowiedzialni byli m.in.szefowie MSW: gen. Stanisław Kowalczyk, płk Wiesław Ociepka oraz Franciszek Szlachcic,a w samej akcji brało udział kilkudziesięciu oficerów MSW, w tym czterech czy pięciu generałów. Obecny radca - minister ambasady III RP w Moskwie Marek Ociepka, ma bogaty życiorys –niemal modelowy dla funkcjonariuszy tzw. wywiadu PRL, zadaniowanych na pracę w sektorze bankowym. Po ukończeniu w roku 1977 SGPiS (odkąd datuje się jego przyjaźń z Grzegorzem Kołodką) Ociepka podjął pracę w Centrum Studenckiego Ruchu Naukowego (1977-1978), a następnie został „handlowcem” na etacie jawnym w Przedsiębiorstwie Handlu Zagranicznego „Varimex”(1978-1979). Przez kolejne lata (1979-1986) pracował w Banku Handlowym w Warszawie, a w okresie tzw. transformacji ustrojowej został radcą w Międzynarodowym Banku Inwestycyjnym w Moskwie (1986-1991) oraz dyrektorem w Przedstawicielstwie BHW w Moskwie (1992 – 1994). Po powstaniu rządu Waldemara Pawlaka, Ociepka przyjął propozycję Kołodki i został dyrektorem generalnym i dyrektorem gabinetu ministra finansów. W latach 1994 – 1997 uczestniczył w spotkaniach MFW i Banku Światowego oraz Światowego Szczytu Gospodarczego w Davos. W kolejnych latach, Ociepka był doradcą prezesa Zarządu BHW w Warszawie (1997 – 1998), prezesem Banku Handlowego Vostok A.O. (w organizacji) z siedzibą w Moskwie (1998 – 2000), dyrektorem w Przedstawicielstwie BHW w Moskwie (2000 – 2001), doradcą prezesa Banku Gospodarki Żywnościowej (2001 – lipiec 2002), by w końcu zostać podsekretarzem stanu w ministerstwie finansów, czyli zastępcą Grzegorza Kołodki w rządzie Leszka Millera. Odbył również staże w bankach zagranicznych w Oslo i Bejrucie (1984 – 1997). Liczne publikacje prasowe z lat 2002 - 2003 wskazują na rolę Ociepki w przeprowadzonej wówczas tzw. reorganizacji Ministerstwa Finansów, w efekcie której wywrócono do góry nogami wypracowaną przez lata i nieźle już funkcjonującą strukturę resortu finansów i wyrzucono na bruk lub zdegradowano na niższe stanowiska wielu niewygodnych ludzi. Podkreśla się, iż po jego odwołaniu w połowie 2003 r., wszystko wróciło do normy. Po rozstaniu z resortem finansów, Ociepka został ponownie wysłany do Moskwy i został radcą w Wydziale Ekonomiczno – Handlowym Ambasady RP w Moskwie. Do zmiany na stanowisku kierownika moskiewskiej placówki musiało dojść na przełomie września- października 2010 roku. Wcześniej bowiem szefował jej Marek Zieliński (obecnie szef Wydziału Promocji Handlu i Inwestycji w Tel Avivie). We wrześniu obowiązki kierownika wydziału moskiewskiego pełniła Ewa Fischer I sekretarz, zaś od października 2010 szefem – ministrem jest już Marek Ociepka. Fakt, że w ambasadzie RP w Moskwie, na dwóch kluczowych stanowiskach znaleźli się funkcjonariusze Departamentu I SB MSW, nie wydaje się przypadkowy. Dowodzi również, że „fachowcy” z SB są cenieni przez obecną grupę rządzącą i mają realny wpływ na kształt polskiej polityki zagranicznej. Tomasz Turowski został skierowany do Moskwy, by m.in. wziąć udział w przygotowaniu wizyty Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. Katastrofa smoleńska sprawiła, iż "katyńska kość niezgody w relacjach Warszawy i Moskwy została pochowana razem z prezydentem Lechem Kaczyńskim" – jak 13 kwietnia 2010 roku obwieściła Niezawisimaja Gazieta”, a w stosunkach warszawsko-moskiewskich nastąpił okres „pojednania” i „współpracy”. Niewykluczone, że misja Marka Ociepki ma dotyczyć priorytetowego przedsięwzięcia obecnego rządu ( forsowanego szczególnie przez szefa MSZ Sikorskiego) – czyli polsko-rosyjskiej współpracy międzyregionalnej. Sztandarowym pomysłem w zakresie tej współpracy jest projekt dwustronnej umowy z Moskwą, na mocy której mieszkańcy Obwodu Kaliningradzkiego mogliby przekraczać polską granicę bez żadnych ograniczeń wizowych. I choć wynegocjowana w sierpniu 2010 roku polsko-rosyjska umowa o małym ruchu granicznym jest sprzeczna z prawem unijnym, a sam pomysł otwarcia granicy z Kaliningradem niesie dla Polski szereg zagrożeń i nie pozostanie bez wpływu na naszą przyszłość – jest on nadal kluczowym zadaniem obecnej dyplomacji, a stanie się zapewne priorytetem polskiej prezydencji w UE. Wagę tego projektu podkreśla fakt, że na kilka dni przed tragedią smoleńską został poszerzony o koncepcję włączenia Obwodu Kaliningradzkiego do unijnego programu Partnerstwa Wschodniego – zgłoszoną przez ówczesnego ambasadora RP w Moskwie Jerzego Bahra. Warto więc zauważyć, że 8 grudnia 2010 roku odbyło się w Kaliningradzie pierwsze posiedzenie tzw. polsko – rosyjskiej komisji ds. współpracy międzyregionalnej. Z protokołu posiedzenia dowiemy się, że „komisja wyraziła gotowość wspierania utworzenia bezpośrednich kontaktów pomiędzy województwami Rzeczpospolitej Polskiej i podmiotami Federacji Rosyjskiej w zakresie współpracy gospodarczo-handlowej, inwestycyjnej, naukowo-technicznej” . Zatwierdzono również statut komisji i zdecydowano o „utworzeniu grupy ekspertów ds. współpracy gospodarczej regionów RP i FR”. Wśród członków polskiej delegacji znaleźli się m.in.: ambasador RP w Moskwie Wojciech Zajączkowski oraz radca-minister, kierownik wydziału promocji handlu i inwestycji ambasady RP w Moskwie Marek Ociepka. Można przypuszczać, że „nowe otwarcie” w stosunkach warszawsko-moskiewskich, którego przerażające skutki obserwujemy od dnia tragedii smoleńskiej, jest w dużej mierze operacją wspartą na aktywności funkcjonariuszy megasłużb sowieckich. Oni też należą do grona największych entuzjastów i beneficjantów tego procesu. Można również sądzić, że życiorysy szacownych pracowników obecnej dyplomacji skrywają jeszcze niejedną, esbecką tajemnicę. Aleksander Ścios |
|