Data: 2011-01-20 22:18:29 | |
Autor: Inc | |
Jak zdetonować smoleńską bombę? | |
Sekwencja zdarzeń związanych z opublikowaniem tzw. „raportu” MAK pozwala dostrzec wspólną grę prowadzoną przez polskich i rosyjskich decydentów. Poprzedziły ją dwa ważne wydarzenia: grudniowa wizyta grupy rosyjskich prokuratorów, na czele z Prokuratorem Generalnym FR Jurijem Czajką i podpisanie tzw. memorandum pomiędzy polską i rosyjską prokuraturą w sprawie „usprawnienia współpracy i przekazywania materiałów z prowadzonych postępowań” oraz późniejsza o dwa dni wizyta Dimitrija Miedwiediewa. To wówczas z ust prezydenta Rosji padła dyspozycja wyznaczająca kierunek ostatecznych rozstrzygnięć w kwestii „raportu”: "Nie dopuszczam możliwości, by w sprawie katastrofy smoleńskiej śledczy polscy i rosyjscy doszli do różnych ustaleń. Odpowiedzialni politycy, przywódcy struktur śledczych powinni wyjść z obiektywnych danych" - stwierdził Miedwiediew, sugerując konieczność interwencji polityków grupy rządzącej w ostateczny kształt ustaleń polskiej prokuratury. Kilka dni wcześniej, Rosjanie przekazali Polsce projekt „raportu” MAK, zawierający 72 wnioski dotyczące przyczyn tragedii oraz siedem tzw. rekomendacji dla cywilnych służb lotniczych. Zupełnie nieoczekiwanie, 17 grudnia 2010 roku, Donald Tusk poinformował w Brukseli, że projekt raportu MAK „jest bezdyskusyjnie nie do przyjęcia”. Zastrzegł jednocześnie, że nie może być mowy o żadnym „zwrocie w kontaktach polsko-rosyjskich”. Według Tuska, prezydent i premier Rosji nie byli zaskoczeni jego słowami. Z wytłumaczeniem słów polskiego premiera natychmiast pospieszyła propagandowa tuba Putina - "Komsomolskaja Prawda", pytając prowokacyjnie: „Co się stało z premierem Donaldem Tuskiem, którego zawsze uważano za wzór powściągliwości i zdrowego rozsądku wśród polskich polityków?”, podsuwając też gotową odpowiedź: - „Czyżby tak przestraszył się kolejnych oskarżeń pod swoim adresem ze strony brata zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego - Jarosława?". Włączenie PiS-u w kontekst deklaracji Tuska miało najwyraźniej sprawić wrażenie, jakoby polski premier uwzględniał stanowisko partii opozycyjnej w sprawie tragedii smoleńskiej. W tym samym czasie mogliśmy usłyszeć, że Bronisław Komorowski uważa przyczynę katastrofy wykazaną w rosyjskim „raporcie” za „arcyboleśnie prostą”, co w zgodnej opinii komentatorów politycznych i opozycji zostało odebrane jako wystąpienie w interesie strony rosyjskiej. Znamienny był fakt, że wszelkie dywagacje na temat projektu „raportu” odbywały się w atmosferze całkowitej tajności tego dokumentu, co w zestawieniu z wcześniejszymi „wrzutkami” medialnymi i kontrolowanymi przeciekami stanowiło w polskich warunkach rzecz niezwykłą. Jednocześnie, poziom ogólności, w jakiej został wyrażony „sprzeciw” Tuska nie pozwalał ocenić, w jakim zakresie podważa on ustalenia rosyjskie i co konkretnie zarzuca raportowi. Do świadomości Polaków miało jedynie dotrzeć, że premier rządu sprzeciwia się Rosjanom. Ten efekt wzmocniło wystąpienie ministra spraw wewnętrznych J.Millera z 30 grudnia, podczas którego usłyszeliśmy odważną deklarację, że „w momencie, kiedy strona rosyjska opublikuje swój raport, członkowie polskiej komisji przestaną milczeć i podzielą się z opinią publiczną swoimi uwagami.” Już wówczas zarysowano wyraźną i fałszywą dychotomię prezydent-premier, sugerując, że mogą istnieć znaczące rozbieżności między postawą Komorowskiego, a Tuska. Na tle wielomiesięcznej kampanii fałszowania rzeczywistości i budowania mitu polsko-rosyjskiego „pojednania” nietrudno dostrzec, że mamy do czynienia z propagandowym kamuflażem, służącym wprowadzeniu w błąd opinii publicznej. Już przed kilkoma miesiącami zwróciłem uwagę, że zagarnięcie pełni władzy przez grupę rządzącą pozwoli na rozgrywanie istotnych dla Polski spraw poprzez zastosowanie najskuteczniejszej strategii dezinformacji, zwanej „strategią nożyczek”. Pisał o niej obszernie Anatolij Golicyn w kontekście prowadzonej przez Związek Sowiecki i Chiny podwójnej polityki zagranicznej, w ścisłym wzajemnym skoordynowaniu, utajonym przed Zachodem i nigdy przezeń nierozpoznanym. Rolę wykonawców strategii powierza się zwykle ośrodkom propagandy medialnej i rozmaitej agenturze wpływu, a koordynację działań ludziom służb specjalnych. Podporządkowanie podstawowych celów polskiej polityki interesom rosyjskim, pozwala na stosowanie „strategii nożyczek” również w naszych realiach. Mając w ręku wszystkie najważniejsze narzędzia władzy, grupa rządząca nie może forsować obrazu monolitu - niekorzystnego ze względów wizerunkowych, który ponadto mógłby zostać wykorzystany przez opozycję do rozliczania z wyborczych obietnic i rzeczywistych osiągnięć. Taki obraz nie jest też potrzebny Rosji, pragnącej przekonać opinię światową, że czasy państw satelickich i władzy monopartii odeszły w przeszłość, a decyzje podejmowane w Warszawie są wyrazem mechanizmów politycznych i reguł demokracji. O wiele korzystniejsze jest stworzenie przekazu o dwóch niezależnych, a czasem skonfliktowanych ośrodkach oraz generowanie rzekomych sporów. Pozwala to na prowadzenie pozorowanej gry „dobra” ze „złem”, zapewnia osłonę dla przeprowadzenia niepopularnych decyzji, wzmacnia efekty propagandowe, szczególnie w zakresie symulowanej demokracji i rzekomego pluralizmu. Opinia publiczna jest przekonana, że ma do czynienia z naturalnymi procesami demokracji i ścieraniem różnych poglądów. Efekt końcowy tych działań jest zawsze korzystny dla interesów grupy rządzącej, a globalny - dla Rosjan. Dlatego w niemal wszystkich obszarach aktywności obecnego układu, należy spodziewać się propagandowych gier w ramach „strategii nożyczek”. Dotyczy to również relacji Putin-Tusk. Fakt, że partia opozycyjna i niemal wszyscy „analitycy” sceny politycznej nie przyjmują do wiadomości istnienia takiej strategii, jest dostatecznie dobrym powodem, by uczynić z niej skuteczne narzędzie. Z tego punku widzenia, najważniejszym obecnie zadaniem jest utrzymanie władzy politycznej przez środowisko PO i rozładowanie gęstniejącej atmosfery wokół tragedii smoleńskiej. Konsekwentne działania parlamentarnego zespołu PiS, w tym podejmowane na forum międzynarodowym doprowadziły do sytuacji, gdy nie można dłużej lansować fałszywych tez rosyjskich. Utrzymywanie obecnego stanu, gdy niemal codziennie ujawniane są nowe okoliczności zadające kłam rosyjskim insynuacjom, mogło doprowadzić do odrzucenia putinowskich prawd, nawet przez najmniej wybrednych konsumentów TVN-u i Gazety Wyborczej. Sprawa mogła też wzbudzić żywe zainteresowanie opinii międzynarodowej. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że grupa rządząca doskonale wiedziała o dacie publikacji „raportu”. Zadbano nawet o właściwy efekt PR-owski, wysyłając wcześniej Donalda Tuska na „zasłużony wypoczynek”, a Bronisława Komorowskiego na „dyplomatyczne L4”. Dramaturgię zdarzeń uzupełniono więc o nagły powrót Tuska z Dolomitów - tylko po to, by premier uznał „raport MAK za niekompletny” i zapowiedział „rozmowy z Rosją o ustalenia wspólnej wersji” oraz heroiczne wystąpienie prezydenta, który gnębiony chorobą zdobył się na „pełne poparcie stanowiska zajętego przez polski rząd”. Prawdziwy stosunek wobec rosyjskiego „raportu” wyznaczają zdarzenia incydentalne w odbiorze społecznym: natychmiastowy powrót Tuska na „zasłużony wypoczynek” i decyzja marszałka Schetyny o odłożeniu sejmowej debaty nad polskim stanowiskiem na bliżej nieokreślony termin. To sensowne decyzje, bo od chwili rosyjskiej publikacji, czas jest sprzymierzeńcem grupy rządzącej, a świadomość końcowego efektu pozwala zachować spokój głównym graczom. Po pierwsze zatem: publikacja „raportu” MAK jest działaniem wyprzedzającym potencjalne zagrożenia. Świadczy o tym nie tyko kontekst sytuacyjny, ale przede wszystkim obecność tez, które w sposób oczywisty musiały spotkać się ze społecznym sprzeciwem. Głownie chodzi o bulwersującą dezinformację o obecności alkoholu w krwi gen. Andrzeja Błasika. Nie została ona zamieszczona bez powodu. Podobnie, jak w licytacjach biznesowych – tak w tej kwestii wyznaczono na początek poziom nierealny, który w następstwie dwustronnych negocjacji może zostać obniżony do „ceny” akceptowalnej. Rezygnacja Rosjan z tego rodzaju stwierdzeń pozwoli uznać, że osiągnięto efekt maksymalny. W zakresie działań wyprzedzających leży też „modyfikacja motywu” – czyli wytworzenie w świadomości społecznej przeświadczenia, że zachowania grupy rządzącej tuż po 10 kwietnia były wyrazem nieudolności, braku doświadczenia, a w najgorszym wypadku tchórzostwa ludzi z ekipy Donalda Tuska. Operacja „modyfikacji motywu”, dokonana przy wsparciu ośrodków propagandy i zadaniowanej agentury pozwoli na ukrycie rzeczywistych motywacji grupy rządzącej, a w szczególności ich roli wspólników i zakładników kłamstwa smoleńskiego. Dokonana w atmosferze „konstruktywnej krytyki” konwersja zdrady na tchórzostwo, a współuczestnictwa na indolencję posłuży budowie bardziej trwałego i trudniej wykrywalnego oszustwa. Publiczne roztrząsanie tez obecnych w putinowskim „raporcie” i „zdecydowane, odważne działania strony polskiej” doprowadzą w rezultacie do wypracowania nowego, uznanego przez wszystkich konsensusu. Po wtóre: rosyjską „bombę” w sprawie ustaleń okoliczności tragedii smoleńskiej zdetonowano w najbardziej optymalnym terminie, czyli w bezpiecznej odległości od jesiennych wyborów parlamentarnych. Ta data wyznacza prawdziwą cezurę wszelkich zachowań rządu Donalda Tuska i implikuje wspólną z Rosjanami strategię. Zakończenie rosyjskich „śledztw” (15 stycznia poinformowano, że również putinowska komisja ds. zbadania katastrofy smoleńskiej zakończyła pracę) na 10 miesięcy przed planowanymi wyborami pozwoli na „rozbrojenie” problemów, jakie dla rządzącego układu może nieść ujawnienie prawdziwych okoliczności zdarzeń z 10 kwietnia. W tym celu zamierza się wykorzystać dwa uwarunkowania. Najbliższe dni i tygodnie upłyną zatem pod znakiem ożywionej, publicznej dyskusji na temat rosyjskiego „dzieła” i zapowiedzianego już tzw. polskiego raportu, który (jak wiemy) ma okazać się zbieżny z tezami Rosjan. Pozwoli to na medialne skanalizowanie wątków sprawy , poprzez wypunktowanie rzeczy drugorzędnych - po to, by zasłoną milczenia przykryć faktyczne przyczyny tragedii. Dyskusja poddana kontroli głównych ośrodków propagandy, moderowana przez „ekspertów” i publicystów doprowadzi do powolnego wygaszania zainteresowania społecznego sprawą smoleńską. Ten naturalny proces „zmęczenia” tematem, zostanie wykorzystany dla uzyskania efektu całkowitej obojętności części społeczeństwa i pozwoli na implantację tez zgodnych z intencjami decydentów. Na tym jednak nie kończy się rejestr korzyści. W ramach tuskowej deklaracji, iż „chcemy wspólnego raportu z Rosją”, może nastąpić weryfikacja stanowiska Rosji o punkty wyznaczające ewentualną winę strony rosyjskiej. Mam na myśli pewne ustępstwa w kwestii odpowiedzialności niektórych kontrolerów lotniska w Siewiernym, poprzez „uwzględnienie uwag strony polskiej”. Wystarczy uznanie, że błędem było udzielenie pozwolenia na lądowanie Tu-154 lub nie zamknięcie lotniska z powodu fatalnej pogody. Nie trzeba wyjaśniać, jak tego rodzaju zdarzenie zostanie wykorzystane przez rządowe media. Niewykluczone, że dla wzmocnienia efektu propagandowego zastosuje się klasyczne posunięcie w ramach „strategii nożyczek” i zwycięstwo Tuska przedstawi w opozycji do zależnej (pasywnej) wobec Rosjan postawy Bronisława Komorowskiego. Można też obdzielić prezydenta dobrodziejstwami wynikającymi z tej strategii i wykazać, że do zmiany stanowiska rosyjskiego doprowadziły mądre działania „męża stanu”, podejmowane przez Komorowskiego. Dzisiejsza, niezagrożona pozycja prezydenta pozwala jednak obstawiać „grę na konflikt”. Kampania propagandowa prowadzona w bliskości wyborów parlamentarnych wykreowałaby Donalda Tuska na „bohatera narodowego”, tego co się „Putinowi nie kłania” i znacząco zaważyła na wyniku wyborczym, dezinformując znaczną część społeczeństwa. Któż bowiem, po tak spektakularnej wiktorii ośmielałby się wątpić w patriotyzm i zaangażowanie polityka PO, jako obrońcy polskiego interesu? Ewentualne „straty” Rosjan z tytułu „błędu kontrolera” nie wydają się znaczące. Przede wszystkim, zostaną zrekompensowane efektami propagandowymi (również na arenie międzynarodowej) potwierdzając „dobrą wolę” i „otwarcie” Rosjan, co w połączeniu z zachowaniem wpływów na grupę rządzącą w Polsce pozwoli na kontynuację dotychczasowej polityki ekspansji. Warto podkreślić, że wspólna tuskowo-putinowska operacja może doprowadzić do zneutralizowania i zmarginalizowania obecnej roli PiS-u, jako „strażnika” sprawy Smoleńska. Przejęcie przez grupę rządzącą inicjatywy w ustaleniach z Rosją i rzekome poszukiwania prawdziwych przyczyn tragedii, zakończone niebywałym „sukcesem” w stosunkach polsko-rosyjskich, doprowadzi do wytrącenia z rąk przedstawicieli partii opozycyjnej szeregu argumentów i zepchnie ich na marginalną pozycję rzeczników „teorii spiskowych”. Krytyka „raportu” w wykonaniu funkcyjnych mediów i polityków z grupy rządzącej ma ten sam cel – uwiarygodnienia ich w oczach opinii publicznej i przygotowania mocnej pozycji przed nadchodzącymi wyborami. Już dziś można obserwować, że politycy opozycji i niektóre środowiska „prawicowe” włączają się w tuskowo-putinowską grę i koncentrują głównie na tezach „raportu” MAK, traktując go jako materiał do wykazania nieudolności i błędnych decyzji rządu. Wygrana batalia Tuska pozbawi nawet ten argument cech wiarygodności i znacząco ograniczy możliwość wysunięcia innych, poważniejszych zarzutów. Wskazanie zaś na „błędy kontrolera” i skanalizowanie dalszej dyskusji nad przyczynami tragedii na wątkach bezpiecznych dla rządzących wytrąci politykom opozycji możliwość dowodzenia, iż mieliśmy do czynienia z celowym działaniem Rosjan lub z zamachem. Wobec efektu społecznego uzyskanego w grze propagandowej – takie zarzuty zostaną łatwo zdezawuowane i uznane za niedorzeczne. Ponownie można użyć analogii z zasadami negocjacji biznesowych i wskazać na sytuację, gdy przedwczesne przyjęcie oferty przeciwnika i podjęcie gry na jego warunkach uniemożliwia uzyskanie maksymalnego rezultatu. Można również obserwować, w jaki sposób cele wspólnej strategii znajdują wsparcie w publikacjach prasy rosyjskiej. Oto "Rossijskaja Gazieta", nawiązując do wystąpienia Donalda Tuska, poświęconego „raportowi” MAK stwierdza, iż „oceny rosyjskich analiz mogą zmienić układ sił na polskiej scenie politycznej”. W opinii tej gazety polski premier znalazł się w bardzo trudnej sytuacji. "Głównymi adresatami jego wczorajszych oświadczeń nie są Rosjanie" – zauważa „RG” i wyjaśnia, że "jesienią w Polsce odbędą się wybory parlamentarne, które zadecydują o tym, czy Tusk i jego partia Platforma Obywatelska pozostaną u władzy". Zdaniem gazety, polskie oceny raportu mogą wpłynąć na wynik nadchodzących wyborów, w których "podstawowymi rywalami partii Tuska jest Jarosław Kaczyński i jego partia Prawo i Sprawiedliwość”. Według organu prasowego rosyjskiego rządu, "w kampanii wyborczej Kaczyński nie ma niczego, co mógłby przeciwstawić Tuskowi, a na powierzchni utrzymuje się tylko za sprawą tragedii smoleńskiej.” Podsumowując sytuację dziennik dzieli się jakże chwytliwą myślą, iż: „w tym sensie raport MAK jest dla przywódcy PiS darem losu, stwarza możliwość krytykowania urzędującego premiera". Zadziwiające, że tak wielu polityków opozycji i publicystów uwierzyło w „łatwą” sposobność, jaką „raport” Putina daje w zakresie krytyki układu rządzącego i nie chce dostrzec przemyślnie zastawionej pułapki. Postrzeganie tego dokumentu w kategoriach „koła ratunkowego”, może zakończyć się katastrofą i pogrzebaniem szans PiS-u. Nie wydaje się, by publikacja rosyjskiego „raportu” godziła w obecny układ rządzący lub miała zagrozić pozycji Tuska i doprowadzić do zmian na polskiej scenie politycznej. Podstawowym argumentem przeciwko takiej tezie jest fakt, że nie ma na niej żadnej innej siły, która w czasie pozostałym do wyborów parlamentarnych mogłaby zastąpić Platformę. Nie ma jej również w samej partii władzy. Próby tworzenia koncesjonowanej opozycji (PJN) czy partii prezydenckiej (Palikot) są dopiero w fazie wstępnej i nie dają Rosjanom gwarancji wygranej. Tymczasem, z punktu widzenia interesów Putina, szykującego się na kadencję prezydencką obecność Polski w strefie wpływów rosyjskich jest niezbędnym warunkiem powodzenia polityki Kremla wobec Europy. Tylko obecna „partia rosyjska” w Polsce i rządy PO mogą zabezpieczyć powodzenie planów pułkownika KGB. Można na decyzje Kremla patrzeć w perspektywie dyscyplinowania grupy rządzącej lub upatrywać w nich rodzaj „testu lojalności”. Byłaby to jednak dość ryzykowna gra, zważywszy na zdarzenia nieprzewidywalne, mogące w rezultacie doprowadzić do obalenia rządu Tuska lub ujawnienia rzeczywistych sprawców pułapki smoleńskiej. Oczywistym efektem podważenia pozycji układu rządzącego, szczególnie w kwestii tak ważkiej jak sprawa tragedii z 10 kwietnia, mogłoby być tylko zwycięstwo PiS-u w nadchodzących wyborach. Na to płk Putin nie może sobie pozwolić. Przedstawiony powyżej scenariusz, daje zatem gwarancję kontrolowanego zdetonowania „bomby” smoleńskiej i ma zapewnić zwycięstwo wspólnej strategii. Aleksander Ścios |
|