Data: 2011-01-20 22:10:02 | |
Autor: Inc | |
GWno polityka magistra od piłki kopanej | |
Jak to wszystko się zmienia. Jeszcze niedawno z ust przedstawicieli rządu słyszeliśmy jak to dobrze idzie współpraca z Rosjanami badającymi przyczynę katastrofy smoleńskiej. Nawet gdy minister spraw zagranicznych Rosji przyjechał nad Wisłę i pouczał, że nie życzy sobie, żeby w Polsce podważano raportu MAK-u, nikt nie przypomniał rosyjskiemu dyplomacie, że Polska nie leży w strefie wpływów Moskwy, ale udaje niepodległe państwo. Widać taki był rozkaz. Teraz rozkaz jest inny. Politycy koalicji rządowej robią zamieszanie udając, że nagle sprawa wyjaśnienia przyczyn katastrofy polskiego tupolewa stała się dla nich ważna, a w „wiodących mediach” dziennikarzyny i publicyści oburzają się na nierzetelności w raporcie MAK. Nawet oburzał się i to w dodatku w telewizorze pewien mądrala z Wyborczej! Oburzał się, ale tylko tak trochę, a innych, którzy też się chcieli pooburzać strofował za to oburzanie. Wiadomo, że to wszystko jest tak na niby, dopóki publikę to interesuje, a jak się znajdzie temat zastępczy, to wszystko wróci na stare tory. A ten cały cyrk w wykonaniu rządzących i „wiodących mediów” jest pewnie dlatego, że ktoś albo domyślił się, albo zrobił badania socjologiczne, i wyszło, że Polakom nie podoba się raport MAK. A wobec tego trzeba stanąć na czele niezadowolenia społecznego i skanalizować je w korzystny, a przynajmniej w jak najmniej niekorzystny dla siebie sposób. Gdyby siedzieli cicho, albo wychwalali współpracę z Rosjanami, tak jak do tej pory, to monopol na krytykowanie ustaleń MAK-u miałby Jarosław Kaczyński, jego partia, „Gazeta Polska” i Radio Maryja. I już wiemy dlaczego Donald Tusk tak nagle zainteresował się sprawą wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej i dlaczego takie głosy oburzenia przewalają się od kilku dni przez „wiodące media”. Gdyby rozkaz był inny, to chwaliliby panią generałowa Tatianę Anodinę za rzetelność. Może nawet dostałaby kwiaty, podobnie jak minister infrastruktury Cezary Grabarczyk za to, że jest kraj w Unii Europejskiej, w dodatku leżący w środku Europy, gdzie w XXI wieku ludzie włażą do pociągów przez okna. Premier nawet odmówił sobie przyjemności pokopania piłeczki z kolesiami i wdrapał się na mównicę sejmową, aby poopowiadać jak to rząd wszystko od 10 kwietnia 2010 r. robił dobrze, a nawet bardzo dobrze i żeby nikomu do głowy nie przyszło, że było inaczej. Pewnie nie wspomniał, że pani minister Ewa Kopacz kłamała na temat udziału polskich lekarzy podczas wykonywania sekcji zwłok ofiar katastrofy i przekopywania przez Rosjan ziemi na metr w głąb w miejscu rozbicia się samolotu, ale wtedy i teraz obowiązuje rozkaz, żeby udawać, że wszystko jest dobrze, więc czego się spodziewać? Jeden fragment wystąpienia premiera Tuska jest warty szczególnej uwagi. Cytuję za Wirtualną Polską: „Jak podkreślił, mimo tego co Polacy przeżywali po 10 kwietnia ub. roku, »mimo tej straty, także okrutnej w sensie arytmetycznym«, rząd miał obowiązek »dbania o to, aby w Polsce nie doszło do wstrząsu naszej demokracji, aby państwo polskie przetrwało ten krytyczny i najtrudniejszy moment, bez zbędnego szwanku«. - By utrzymać sprawność państwa i gotowość państwowych służb do działania, by realizować najważniejsze cele - dodał Tusk”. Pan premier jest tutaj rozbrajająco szczery. Oto obowiązkiem rządu po 10 kwietnia ubiegłego roku było dbanie „aby w Polsce nie doszło do wstrząsu naszej demokracji”. A jaki to wstrząs demokracji nam groził? Tego premier nie mówi, ale nie wątpię, że to zagadnienie wyjaśnia wypowiedź Waldemara Kuczyńskiego (to zdaje się jakiś pomagier profesora Leszka Balcerowicza, gdy ten tak ratował gospodarkę w Polsce przed katastrofą, że aż komuniści wykroili sobie z tego spore fortuny), który to powiedział w telewizorze podczas dyskusji nad „reformą emerytalną”, że nie można dopuścić, żeby wariaci powrócili do władzy. No to już jasne: pan premier zamiast dbać o interesy Polski główny wysiłek wkładał w to, żeby Jarosław Kaczyński nie odniósł korzyści politycznych ze śmierci swojego brata i do władzy nie doszła opozycja spod znaku Prawa i Sprawiedliwości. Bo wiadomo, gdyby władzę przejął Sojusz Lewicy Demokratycznej, albo Unia Wolności, która teraz nazywa się inaczej i jej połowa siedzi na ciepłych posadkach w pałacu prezydenta Bronisława Komorowskiego to byłaby to demokratyczna decyzja wyborców czy jakoś tak. I dalej Tusk mówił, o podejmowanych wysiłkach czy czyś podobnym, „by utrzymać sprawność państwa i gotowość państwowych służb do działania, by realizować najważniejsze cele”. Jakie to służby państwowe tak sprawnie działają? Policja nie potrafi złapać byle złodzieja, mimo, że im się go palcem wskaże, sądy wypuszczają przestępców pod pretekstem niskiej szkodliwości społecznej czynu, wyroku w zawieszeniu i stu innych powodów, a mafii to w ogóle się boją, Sanepid dopuszcza do sprzedaży mięso sprzed 50 lat, a wojsko nie jest w stanie obronić Polski, co najwyżej, jak ktoś jest tam na wysokim stołku, to może jakiś szwindel zrobić, a jakiś dziad z jakiegoś urzędu może wykończyć firmę jedną swoją decyzją. O jakie służby może premierowi Tuskowi chodzić? Może o te „zlikwidowane”? Chyba tak, w końcu mówił, o gotowości służb do realizowania najważniejszych celów. Więc co ja tu o drobnych złodziejaszkach i Sanepidzie. Doszedłby Kaczyński do władzy i znowu jakaś weryfikacja, znowu grzebanie w papierach, o których może wiedzieć dajmy na to taki generał Czesław Kiszczak, a na pewno nie zwykły podatnik. W każdym bądź razie chyba Tuskowi oni też nie pozwalają takich rzeczy wiedzieć. Może to i słusznie, w końcu ma już stanowisko, to po co ma jeszcze wiedzieć co robi władza? Tylko po co nam taki rząd? Michał Pluta |
|