Data: 2010-05-09 16:22:23 | |
Autor: Grzegorz Z. | |
"Chciał być takim drugim Dziewulskim" | |
Detektyw, polityk, aktor, a przede wszystkim mistrz autopromocji. Krzysztof
Rutkowski przez wiele lat grał rolę współczesnego Janosika, który musi wyręczać w pracy nieudolnych policjantów. Jego kariera właśnie kończy się w sądzie Detektyw Krzysztof Rutkowski, pięćdziesięciolatek: średniego wzrostu, barczysty, na głowie przydługawy jeżyk. Szybkie ruchy, zdecydowany głos, pewny siebie. W latach swojej świetności do występów przed kamerą zawsze wkładał garnitur, podczas filmowania spektakularnych akcji swoich ludzi narzucał na ramiona długi, czarny płaszcz. Gwiazda mediów i portali plotkarskich, niespełniony polityk, ostatnio sprawdza się głównie w roli oskarżonego, a nawet aresztanta. Rutkowski znany jest także jako "20 tysięcy plus VAT", bo tyle żądał od swoich klientów, obiecując pomoc w odbiciu porwanego, i taka przylgnęła do niego ksywa. - "20 tysięcy plus VAT" rzucił mi Rutkowski już na pierwszym spotkaniu - mówi Włodzimierz Olewnik, ojciec porwanego i zamordowanego Krzysztofa Olewnika. - Ale już po półtora miesiąca wiedziałem, że to zwyczajny oszust. Jak szacuje Olewnik, detektyw Rutkowski i podstawieni przez niego ludzie wyciągnęli od jego rodziny od 800 tys. do miliona złotych, zależnie od tego, jaki w danej chwili obowiązywał kurs dolara. Ale ta gwiazda mediów, gospodarz jednego z programów telewizyjnych ma ostatnio dużo większe kłopoty niż oskarżenia swojego byłego klienta. Rutkowski zasiada na ławie oskarżonych w procesie tzw. śląskiej mafii paliwowej. Zarzuty? Miał m.in. prać brudne pieniądze, polecając pracownikom swego biura wystawienie faktur na 2,5 mln zł za fikcyjne usługi na rzecz firmy Henryka M., zwanego śląskim baronem paliwowym. Miał też powoływać się na wpływy w instytucjach państwowych. To zatrzymanie dało Rutkowskiemu zupełnie nowe doświadczenie, bo były polityk Samoobrony spędził w katowickim areszcie długie 10 miesięcy, co podobno bardzo źle odbiło się na jego psychice. Teraz katowicka prokuratura stawia Rutkowskiemu sześć innych zarzutów, w tym bezprawnego prowadzenia działalności detektywistycznej. Detektyw odpiera te oskarżenia, twierdząc, że pani prokurator, która prowadzi sprawę, od początku była do niego uprzedzona, a on nigdy nie złamał prawa. I to nie koniec kłopotów najsławniejszego detektywa w Polsce: znaleźli się ponoć przestępcy, dzisiaj świadkowie koronni, którzy twierdzą, że wiedział o planowanych przez nich porwaniach, ba, razem ustalali kwotę okupu. Jeśli to prawda, koniec Krzysztofa Rutkowskiego będzie tyleż żałosny, co przerażający. Pytanie, jak to możliwe, że udało mu się wejść na sam szczyt? - Dla mnie to Dyzma wśród detektywów i Dyzma polityki. Kłamca, konfabulant, maniak - charakteryzuje Jerzy Dziewulski, wróg publiczny numer jeden Rutkowskiego, ale żeby było jasne: jeden z jego wielu wrogów. - Lubi brylować, ubzdurał sobie, że jest specjalistą od opiniowania policji. On, były kierowca w ZOMO, z wykształcenia mechanizator, zapragnął zostać wielką gwiazdą - dodaje Dziewulski. Rutkowski z Dziewulskim nigdy się nie poznali. - Gdybyśmy się spotkali, mógłbym nie wytrzymać i... - nie kończy ten drugi. Bo też detektyw zalazł Dziewulskiemu za skórę już wiele lat temu. Dowiedział się, że ktoś z rodziny byłego posła SLD kupił w Niemczech kradziony samochód i robił mu czarny PR. - Stara sprawa, wyjaśniona, ale Rutkowski ją odgrzewał - mówi Dziewulski. - Opowiadał, że jego biuro udowodniło mi ścisłe związki przestępcze. Dlaczego więc nie jestem skazany? No i jeszcze, pod koniec lat 90., doniósł na mnie na policję, że handluję narkotykami. Wyobraża sobie to pani? Rutkowski też Dziewulskiego nie lubi. Niektórzy twierdzą, że z zazdrości. Ponoć powiedział kiedyś swoim zaufanym, że chciałby być "takim drugim Dziewulskim", bo ten w latach 80. i 90. był człowiekiem instytucją: grał w serialu "07 zgłoś się", robił za głównego eksperta od spraw policji i antyterroryzmu, no i odznaczono go krzyżami Kawalerskim i Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski i trzykrotnie medalem "Za Ofiarność i Odwagę". Rutkowski też chciał błyszczeć. Absolwent sochaczewskiego liceum ogólnokształcącego, jak mówią jego znajomi, zawsze był człowiekiem o wielkich ambicjach i równie wielkiej wyobraźni. Karierę zaczynał w Milicji Obywatelskiej i warszawskim oddziale ZOMO. W wolnej Polsce postawił na działalność gospodarczą. Założył firmę detektywistyczną i wziął się do odzyskiwania skradzionych samochodów. Potem przerzucił się na porwania, ponoć dlatego, że zagraniczne towarzystwa ubezpieczeniowe nie chciały z nim współpracować. Jerzy Godlewski, przedstawiciel szwajcarskiej firmy ubezpieczeniowej Allianz, opowiadał o Rutkowskim dziennikarzom: - Zwykły oszust, cwaniak, w bezwzględny sposób korumpuje urzędników, policjantów. Trzy lata udowadniałem, że to ja, a nie on, jestem pełnomocnikiem Allianza. Tyle że detektyw Rutkowski nigdy specjalnie nie przejmował się oskarżeniami rzucanymi pod swoim adresem. Za to od samego początku doskonale wiedział, co znaczy dobry PR, i doszedł do perfekcji w promocji samego siebie. Kiedy w 2001 roku przejmował siłą od najemców w całym kraju stacje benzynowe należące do koncernu Aral, zawsze dbał o odpowiednią oprawę przeprowadzanych akcji. Jego ludzie wpadali na stacje uzbrojeni niczym brygada antyterrorystyczna: kamizelki kuloodporne, kominiarki, wyważali drzwi, wybijali szyby i pewnie, gdyby nie kamery, rzucaliby na ziemie oniemiałych pracowników stacji. Dziennikarze pstrykali zdjęcia, a Rutkowski dzielnie prężył pierś. Skąd fotoreporterzy wiedzieli o planowanym "wejściu" detektywa? Rutkowski sam dawał im cynk. - To media wykreowały go na gwiazdę. Programy telewizyjne z jego udziałem, podczas których na oczach widzów zatrzymuje bandytów, wywiady, to wszystko działa na wyobraźnię przeciętnych ludzi - mówi jeden z policjantów. Bo kiedy już sława wielkiego sprawiedliwego obiegła całą Polskę, jedna z komercyjnych stacji telewizyjnych dała mu nawet swój program, w którym detektyw pokazywał, jak łapać bandziorów. - Został takim współczesnym Janosikiem, który w obliczu bezradnych policjantów sam musi walczyć o sprawiedliwość - opowiada jeden z naszych rozmówców. A Rutkowski, co trzeba mu uczciwie przyznać, potrafił działać z rozmachem i umiał korzystać ze starych znajomości. Od początku to policjanci byli jego głównymi informatorami i pomocnikami. Jak mówią stołeczni gliniarze, miał swojego człowieka w Komendzie Głównej Policji. I to on przekazywał Rutkowskiemu informacje o wszystkich porwaniach. Detektyw albo jego pracownik natychmiast po jej otrzymaniu zjawiał się u zrozpaczonej rodziny i proponował usługi. - Zanim zjawiliśmy się u takich ludzi, już siedział tam Rutkowski - opowiada policjant z Komendy Stołecznej. Nigdy nie był tani, bo kiedy jego sława zaczęła przygasać, coraz częściej w mediach pojawiali się ci, którzy skarżyli się na jego usługi albo twierdzili wręcz, że Rutkowski oskubał ich do ostatniego grosza. Ale "Janosik" parł dalej. Kiedy nie miał się już czym pochwalić, w prasie pojawiały się natychmiast supernewsy, że oto najsłynniejszy polski detektyw wyjeżdża łapać snajpera do Stanów Zjednoczonych albo Husajna do Iraku. Czy słyszał ktoś o lepszej reklamie? Tyle tylko, że Rutkowski miał coraz więcej wrogów. Także dlatego, że rzucał oskarżeniami na prawo i lewo, słał do komendy policji donosy na swoich byłych kolegów i często działał na granicy prawa. Złą sławę przyniosła mu sprawa Jacka Bochińskiego. Ten naukowiec, muzealnik przesiedział rok w więzieniu, oskarżony o napad z bronią w ręku. Jego sprawą zajmowało się 11 sądów i dopiero w warszawskim wyszedł na jaw udział Rutkowskiego w tym oskarżeniu. Bo to Rutkowski wskazał policji właśnie Bochińskiego jako tego, który w grudniu 2000 roku napadł na handlarzy kożuchami spod Grójca . Na firmowym papierze swojego biura napisał nazwiska sprawców napadu i opisał ich powiązania z policjantami. Na podstawie tych notatek "sprawcy" trafili do aresztu, a policjanci musieli się tłumaczyć swoim zwierzchnikom. Ci nie uwierzyli w pomówienia Rutkowskiego. Po wielu rozprawach również sędzia nakazała wypuścić Jacka Bochińskiego z aresztu. Detektyw Rutkowski powoli tracił swoją wiarygodność. - Oszukał także mnie i moją rodzinę - twierdzi dzisiaj Włodzimierz Olewnik. Dlaczego mu zaufał? - Bo pełno go było w mediach, podobno nawet jakimś ministrom pomagał, wydawało się, że jest najlepszy - przyznaje Olewnik. Rutkowski lubił chwalić się sukcesami. Zawsze pojawiał się tam, gdzie kamery, gdzie głośna, medialna sprawa. Pewnie tylko dlatego poszedł od polityki. Złośliwi dodają, że z jeszcze jednego powodu: stał się nietykalny, bo chronił go przecież immunitet poselski. Jak zjawił się w Samoobronie? - Dogadał się jakoś z łódzkimi strukturami. Zanim do nas przyszedł, ja się z nim w ogóle nie spotkałem - mówi Andrzej Lepper. - Po co przyszedł? A tego to ja nie wiem. Może dla kariery? Bo wielkim politykiem to on raczej nie był - dodaje przewodniczący. W wyborach parlamentarnych w 2001 r. Rutkowski dostał 13 946 głosów i mandat posła na Sejm IV kadencji. 12 grudnia 2001 r. wystąpił jednak z klubu parlamentarnego Samoobrony, potem zasiadał w kole poselskim Partii Ludowo-Demokratycznej, Federacyjnym Klubie Parlamentarnym i kole poselskim Stronnictwa Gospodarczego. Ale wyborcy go nie polubili. W 2004 r. nie dostał przepustki do Parlamentu Europejskiego, rok później bezskutecznie startował do Sejmu z listy Polskiego Stronnictwa Ludowego. Kiedy zapytać parlamentarzystów o polityczne dokonania słynnego detektywa, wzruszają przepraszająco ramionami. Prywatnie Krzysztof Rutkowski też lubił poszaleć. Markowe ciuchy, dobre samochody, piękne kobiety u boku. I choć w wywiadach powtarzał, jak ważna jest jego rodzina: córka i żona, nie uciekał przed fotoreporterami, kiedy ci robili mu zdjęcia z Agnieszką Frykowską, popularną "Frytką", albo innymi wpatrzonymi w niego blond pięknościami. - Czy trzeba mieć romans, by wspólnie wypić kawę? Mam biuro poselskie na Piotrkowskiej. Na tej ulicy spotykam mnóstwo znajomych - mówił wtedy dziennikarzom Rutkowski. - Mam w nosie plotki! Biorą się z zazdrości moich pseudokolegów. W każdej atrakcyjnej towarzyszącej mi kobiecie widzą moją kochankę. Lubię kobiety, a one ciągną do mnie jak do miodu. Ale nie tracę głowy, bo nadal jestem w związku małżeńskim z Anią - twierdził. Z Anną, germanistką, poznali się w Austrii. Mają córkę Werę. To Anna pomogła mu rozkręcić firmę za granicą. Ale losy ich związku są dość burzliwe. Kobieta podejrzewała go o romans, składała pozwy o rozwód, on twierdził, że nigdy nie da jej odejść. I chyba do tej pory są razem. Jak potoczą się losy detektywa Rutkowskiego? Prokuratura twierdzi, że ma przeciw Rutkowskiemu mocne dowody, sprawa śląskiej mafii paliwowej wciąż trwa przed katowickim sądem, nie wiadomo, do jakich wniosków dojdą prokuratorzy badający jeszcze raz sprawę porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika. Rutkowskiemu też zabrakło pomysłów na siebie. Ale chyba, jak nigdy dotąd, ten mistrz autopromocji pragnie dzisiaj świętego spokoju. Dorota Kowalska, współpraca Anita Czupryn, Polska The Times http://wiadomosci.onet.pl/2167067,11,1,1,,item.html -- "Przyjemnie jest robić zakupy w niedzielę i słyszeć wściekłe szarpanie za dzwony zdenerwowanych plebanów" |
|
Data: 2010-05-09 16:28:53 | |
Autor: Adam | |
"Chciał być takim drugim Dziewulskim" | |
I do tego "wielka" gwiazda TVN.
Ha, ha, ha..... AC |
|
Data: 2010-05-09 17:01:02 | |
Autor: azot | |
"Chciał być takim drugim Dziewulskim" | |
Użytkownik "Adam" <bluesman1952@poczta.fm> napisał w wiadomości news:4be6c6aa$0$17103$65785112news.neostrada.pl... I do tego "wielka" gwiazda TVN. Gwiazdy TVN tak kończą. Następny będzie Tuski. azot |
|